Historia budowy domu Kodiego
Konrad Niżnik, znany z Forum "Muratora" jako Kodi_gdynia, ma 29 lat i sam buduje dom. "Sam" trzeba czytać dosłownie - przyjeżdża na budowę po pracy w urzędzie, przebiera się i już jest murarzem, posadzkarzem, hydraulikiem.
Nieczuły na argumenty
- Potworne zacięcie trzeba mieć - mówi Konrad oparty o płot okalający jego małą posiadłość. Ogorzała męska twarz, silna sylwetka, wyraziste spojrzenie. Buduje dom niedaleko Gdyni, na polu, na którym wieje bez przerwy wiatr. Zaczął od kupna fragmentu pola, więc wszystko, co potem zrobił, odcina się od zielonego morza. Widać, że coś powstało z niczego - na polu wyrosło ogrodzenie, a w środku dom.
Talent do prac ręcznych odziedziczył po ojcu marynarzu, a budowa to przecież takie trochę większe majsterkowanie; byle starczyło zapału. Na co dzień Kodi jest urzędnikiem; opracowuje nowe strategie rozwoju Gdyni, miasta, w którym się urodził i w którym chce się realizować. Po pracy, nim pojedzie na budowę, przebiera się w dres, bierze plecak i rusza na duże osiedla mieszkaniowe - roznosi ulotki reklamowe. Często pomaga mu syn Artur. Chłopiec chodzi do szóstej klasy, zarabia w ten sposób na kieszonkowe. Artur dzwoni, otwiera drzwi klatek schodowych, a Konrad rozdziela ulotki.
Kodi nie miał wielkich pieniędzy na budowę. Prawdę mówiąc, nie miał żadnych. Jedynym kapitałem było mieszkanie, które przed laty kupili mu rodzice. 33-metrowa kawalerka, którą mogli z żoną Beatą sprzedać za mniej więcej 80 tys. zł.
Już zakup działki był nie lada problemem. Musieli się sporo nagłówkować, żeby wyskrobać skądś pieniądze. Policzyli: 4 tys. zł zaoszczędzone, mogą wziąć 16 tys. zł kredytu. W 2001 roku kupili 500-metrowy kawałek pola kilka kilometrów za Gdynią. Pole, ale już podzielone na działki budowlane. Dojazd nieutwardzoną drogą. Któregoś dnia tak się zakopali w błocie, że brnąc po kolana, musieli ruszyć po pomoc. Jest co wspominać.
Co zmusiło Kodiego do budowania? Sam nie zna odpowiedzi. W kawalerce mieszkali we troje - z Beatą i synem. Ciasnota to wystarczający powód, by rwać się do budowy. Ale było coś więcej - Konrad lubi stawiać wszystko na jedną kartę, a później iść za ciosem. Chciał mieć własny dom - i właśnie się do niego wprowadza. Koledzy marzyli o podróży dookoła świata, Kodi o domu z ogródkiem.
Konrad jest nieczuły na argumenty typu: “To się nie może udać!”. Choć jak to bywa, najtrudniej było mu przekonać najbliższą osobę. Beata wiele w życiu przeszła, więc teraz wolała mieszkanko małe i ciasne, ale bezpieczne - o wiele pewniejsze od domu, o którym tyle rozprawiał Konrad. Beata chciała coś jeszcze - drugie dziecko. Kodi był powściągliwy - nie wyobrażał sobie jeszcze jednego lokatora w kawalerce w bloku. Dom i dziecko, a w końcu dom za dziecko - dali sobie oboje zgodę, i tej niepisanej umowy dotrzymali, bo jesienią Beata wróci ze szpitala z maleństwem nie na czwarte piętro, ale do własnego domu.
Nie zbuduje pan domu
Za co budują? Z zarobków, z drobnych pożyczek zakładowych, ze zwrotu ulgi podatkowej. Konrad wyliczył, że koszt budowy nie może przekroczyć 110-120 tys. zł. 80 tysięcy za mieszkanie, reszta dozbierana. Koszt budowy to cena materiałów, niewiele robocizny obcej, za to każde popołudnie i urlop przeznaczone na budowę. Najpierw postanowił ogrodzić działkę. Jesienią kupił 2 m3 tarcicy, przez zimę suszył materiał w piwnicy w bloku. Co wieczór brał 10-15 desek, zawoził do garażu ojca i tam szlifował, a potem impregnował. 608 sztuk - dwa i pół miesiąca pracy!
Wiosną 2002 roku zaczął wmurowywać wzdłuż granicy słupki, poprzykręcali z Beatą przęsła i sztachety. W lipcu ogrodzenie było gotowe. Boże, jak ja się cieszyłem! To była pierwsza rozpoczęta i ukończona inwestycja. Ile frajdy! Dalej mogło być już tylko łatwiej. Radość psuła betoniarka. Kupił używaną stulitrową za 450 zł. Okazała się całkowicie wyeksploatowana. W jednym miejscu napęd przeskakiwał i trzeba było popychać bęben ręcznie. Tragedia! Z takim sprzętem nie da się pracować. Walczyłem ze sobą i tą betoniarką, aż przyszedł moment, że silnik przegrzał się i spalił. Remont kosztował prawie drugie tyle co zakup.
W lipcu 2002 roku stan zero - Konrad sam zrobił wykop pod fundament. Kiedy miał 14 lat, w wakacje dorabiał na budowie i nauczył się wiązać zbrojenie. Teraz ułożył je, zamówił betoniarkę z pompą.
Przyjechała w strugach deszczu, nie mogła czekać - woda stała w wykopie wyłożonym folią, fundament ulał się w kałuży - różnica poziomów wynosiła miejscami 4 cm. Potem już we trzech - z teściem i ojcem - zrobili podkład z piasku i podłogę na gruncie. “Robota ciężka, bo trzeba trochę się naszuflować. Sypiemy dwa dni i jeździmy ubijarką pożyczoną od zaprzyjaźnionego kolegi z Forum” - zapisuje w dzienniku na Forum “Muratora”.
Trudne początki. Do najbliższej skrzynki elektrycznej 60 m - zakład energetyczny nie spieszy się z przyłączem. Za doprowadzenie wody zakład wodociągowy żąda 7,5 tys. zł. Jak dalej wszystko będzie tyle kosztować, nie wyjdziemy nawet z ziemi - martwił się Kodi, ale Beacie nic nie mówił. W końcu zakład prąd doprowadził, gorzej było z wodą. Konrad wkopał w ziemię sześć blaszanych beczek po 200 l każda; napełniał je wodą z hydrantu, a jak zabrakło, szedł po wodę na zaplecze sklepu przy szosie albo jechał z kanistrami do jeziora.
Był już październik 2002 roku, gdy ruszyli ze stanem surowym. Zimno, padał deszcz ze śniegiem, ale na polu czasami było aż za gorąco. Teść przygotowywał zaprawę, Kodi podawał bloczki, murarz murował. Ostra dniówka, a po pracy do samochodu i powrót do kawalerki. Pod koniec tego etapu zabrakło pieniędzy na więźbę i pokrycie. Pożyczył ojciec Konrada.
Pytanie: starczy czy nie? do końca wisiało nad tą budową. By się nie męczyć, przynajmniej do czasu, Konrad postanowił wziąć niewielki kredyt. Przygotował z kierownikiem budowy rzetelny kosztorys budowy na sumę 120 tys. zł. Specjalistka od kredytów przejrzała dokumentację i wyśmiała go: To niemożliwe. Taki dom musi kosztować co najmniej 240 tys. zł. Mam tutaj cenniki. Za takie pieniądze nie zbuduje pan domu, a tylko zmarnuje pieniądze banku. Opuszczonych stanów surowych jest bez liku. Kodi zniósł te uwagi bez zmrużenia oka. Wrócił na budowę; dom piął się dalej wbrew specjalistom z banku. Stan zero kosztował 8 tys. zł, stan surowy otwarty z dachem pokrytym blachą wymagał 30 dni pracy i 36 tys. zł (w tym robocizna murarza - 3 tys. zł). Do postawienia więźby i krycia dachu stanęli też we trzech - Konrad z ojciem i teściem. Pierwszy raz wzięli do ręki blachodachówkę.
“Zaczynamy od ułożenia folii paroprzepuszczalnej, na to kontrłaty i łaty. Nie mam lęku wysokości, ale nie lubię takiej roboty - pisał Kodi w dzienniku. - Na co dzień siedzę w biurze, a tu muszę łazić po dachu jak małpa w dżungli. W południe 14 listopada zaczynamy zakładać pas nadrynnowy i walczymy z czterometrowymi pasami blachy. Pogoda psuje się coraz bardziej, jest ciężko. 17-tego kończymy układać blachę - wiatr potworny, tylko samobójcy robią to w taką pogodę. Trzeba uważać, żeby nie zwiało arkuszy. Akcja jest szybka: delikatnie blachę na dach, blisko przy łatach, szybka przymiarka i chwycenie choć jednym wkrętem. Wszyscy nerwowi, jest zimno, ojciec dyryguje pracą z dołu, coś tam krzyczy, że krzywo, ja się wkurzam. Jak mam trzymać wkręty, gąsior, wiertarkę, uszczelki i sam się trzymać, żeby nie spaść? 18-tego mocujemy ostatnią wiatrownicę. Temperatura +2°C, wiatr i deszcz. Ręce mam sine i tak zziębnięte, że nic nie mogę utrzymać. Ale jakby nie patrzeć, to koniec roboty. Trzech kompletnych amatorów po krótkim przeszkoleniu dało sobie radę. Na 160 m2 dachu użyliśmy 1700 wkrętów. Ten dach nie pofrunie nawet przy najsilniejszym wietrze”. Wiało - nie naderwał się. Przyszły burze - nie przeciekał.
Już bez mieszkania, jeszcze bez domu
Codzienność budowy: wiekowe audi zamęczone pod ciężarem przewożonych ładunków, nieraz o wadze 500 kg. Ciężarówka przyjechała z hurtowni z transportem bloczków z betonu komórkowego, Kodi bierze się do rozładunku - 70 zł zaoszczędzone. Materiał wyliczony co do sztuki, a jak trochę zostanie, jest odwożony do hurtowni. Jeśli brakuje kilku metrów wełny, Konrad woli rozejrzeć się i odkupić materiał od zaprzyjaźnionych inwestorów, niż kupować całą paczkę - bo wtedy część by pozostała, a na tej budowie nie ma miejsca na rozrzutność. Tu się liczy każdą złotówkę.
Wciąż wracał temat sprzedaży mieszkania. Nie można rozpocząć prac wykończeniowych bez tych pieniędzy. Znów trudno przekonać Beatę, by zdecydowała się na sprzedaż. Dla niej to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Już bez mieszkania, a jeszcze bez domu. Konrad nie miał takich obaw, ale starał się, by ryzyko było jak najmniejsze. W marcu tego roku znaleźli przez agencję nieruchomości zainteresowanego, który zgodził się zapłacić część pieniędzy i poczekać na mieszkanie do końca czerwca. Tak ustalił się termin przeprowadzki: 1 lipca. - Do tego czasu będziemy już mieszkać u siebie - Kodi obiecał to żonie.
Znów na budowie pojawia się fachowiec, ale tylko po to, żeby poinstruować, jak wykonać instalację wodno-kanalizacyjną i centralnego ogrzewania. Materiały kosztowały 2,4 tys. zł, robocizna - kilka dniówek Konrada i jego ojca. Hydraulik zrobił próbę ciśnieniową, podpompował wodę do maksimum - sucho. A więc amatorzy pracują dobrze. Instalację elektryczną wykonał elektryk (1,3 tys. zł robocizna, 1 tys. zł materiał), fachowe są też podkłady betonowe i tynki (po 11 zł za 1 m2 z materiałem). Zaś Konrad wziął się do schodów na poddasze. Zadanie trudne - schody z podestem. Najpierw przez pięć godzin rozrysowywał deskowanie na kartce, później przez cztery dni zbijał je z desek, po wielekroć wymierzał każdy stopień; na koniec ułożył zbrojenie i razem z kolegą zapełnił formę betonem. Dzisiaj schody to powód do dumy - majsterkowanie wychodzi Kodiemu coraz lepiej! - Robię sam dla siebie - mówi z nieukrywaną dumą. Ojciec i teść, którzy na zmianę albo razem wspomagają go w budowie, widzą sprawę podobnie. - Uważam, że to wyczyn - mówi Grzegorz, ojciec Konrada, zawodowy marynarz. Trzeba dużo samozaparcia, żeby taka budowa się udała.
Dostali pieniądze za mieszkanie i zaczęła się trudna końcówka. Na początku kwietnia wybrali się z teściem stawiać ściany wewnętrzne. Zima tego dnia powróciła.
Zakopali się samochodem w śniegu 100 m od domu. Przenosili narzędzia i wodę w kanistrach, brnąc przez zaspy. Było bardzo zimno, więc rozrabiali beton w salonie. Wiele razy było trudno...
Na kilka dni przed zamieszkaniem dom osiągnął stan podstawowej gotowości - pomalowane ściany, terakota na podłogach. Poddasze jeszcze do wykończenia, w kuchni nie ma mebli. Działa kominek z rozprowadzeniem ciepła - będzie głównym źródłem ciepła, dopóki nie kupią zbiornika z gazem i nie zainstalują kotła. Do tej pory koszt budowy to 115 tys. zł.
Konrad uwija się jak w ukropie. W połowie czerwca wziął dwa tygodnie bezpłatnego urlopu. Jeszcze tyle do zrobienia, ale jak zwykle zacięcia mu nie brakuje. Na trzy dni przed terminem - 28 czerwca - przewozi z bloku meble...