Jak zbudowali dom i z miasta uciekli na wieś (hstoria budowy domu)

2007-10-31 1:00

Urszula i Jurek Nowakowie z Nowej Dęby pod Tarnobrzegiem przy budowie domu kierowali się intuicją. Byli konsekwentni. Zbudowali dom, który dzisiaj zwraca uwagę. Niezwykła jest nie tylko jego architektura, ale też sama historia budowy. To opowieść o chęci i konsekwencji w realizacji marzeń.

Przepis na lokalne budowanie
Autor: archiwum muratordom Przepis na lokalne budowanie

Odkąd ukończyli prace przy elewacji, ten dom zaczęli odwiedzać okoliczni mieszkańcy, a często także podróżujący drogą Warszawa – Barwinek, zaciekawieni cytrynowo-zielonym budynkiem, odcinającym się tak wesoło od szarego otoczenia.

Jak się spełnia marzenia?

Ula i Jurek potrzebowali na to 10 lat – mieszkania u rodziców, a później na swoim w bloku. Ula pracuje w szkole – uczy wychowania fizycznego, Jurek pracował w telekomunikacji. Kiedy firma zaproponowała mu dalszą pracę, ale pod warunkiem wyjazdu do innej miejscowości, złożył wymówienie. Dostał wysoką odprawę – to była żelazna część kapitału na budowę.

Młodzi małżonkowie czytali „Muratora”, ale Ula była realistką: – Zdobyliśmy mieszkanie. To i tak wielkie osiągnięcie. Nie mamy za co budować. Jurek sypiał niespokojnie. Dorastał w domu jednorodzinnym. Po jednej nocy przespanej w bloku od rana powtarzał: – Musimy się wybudować. Jak mówię, to wiem.

Nie przeszło mu po ślubie; można by rzec, że blok zwichrował mu charakter, bo przez 10 lat nie rozprawiał z takim zapałem o niczym innym, jak o planowaniu budowy. Życie szło swoim torem. Dwoje dzieci, praca, rodzina, obowiązki. Wielu ludzi w tym rytmie ukołysze się; czas sobie płynie, dzieci rosną, włosy siwieją, samochód rdzewieje, tylko mieszkanie małe, niezadowolenie z ciasnoty coraz większe, a ogródka brakuje jak zdrowia. Jurek tak nie chciał…

Mała miejscowość to miejsce, skąd się ucieka. A blok – miejsce, gdzie człowiek nie czuje się jak we własnym domu. – Czy wy się nigdy nie kłócicie? – pyta sąsiadka. – Nie słyszę żadnych odgłosów, a przecież przez ściany dolatuje nawet podniesiony głos. – Kłócimy się po cichu. Piszemy na kartce.

Rodzice Jurka, jakby podbudowując marzenia syna, podarowali młodym działkę budowlaną w rodzinnej wsi – 700 m2. Ci sprzedali później tę działkę, a w 1999 roku kupili upatrzoną wcześniej w Nowej Dębie (o powierzchni 2200 m2) – na łąkach, przy zjeździe z wiaduktu. Zostali właścicielami pięknej działki za 17 tys. zł. W realiach dużych miast cena śmiesznie niska. Mieli działkę, więc teraz Jurek przeglądał projekty i przelewał na papier własne pomysły. Bo od początku było wiadome, że: – Będziemy mieszkali nie modnie, ale wygodnie.

Ula patrzyła sceptycznie, ale Jurek szukał i podliczał fundusze: – Pożyczki mieszkaniowe w naszych miejscach pracy – 15 tys. zł, książeczki mieszkaniowe – 25 tys. zł.

Później odprawa z telekomunikacji. Doszła jeszcze dodatkowa okoliczność. 10 lat temu rodzice Uli wylosowali amerykańską wizę i wyjechali za ocean. Teraz zadeklarowali chęć pomocy finansowej przy budowie. 150 tys. zł – tyle kosztowała budowa tego domu. Wynik nie do osiągnięcia w dużych miastach, ale i w Nowej Dębie trudny. Wystarczy popatrzeć na obowiązujące w lokalnym budownictwie trendy. Wciąż jeszcze buduje się tu domy duże, bez określonego stylu, za to często „modne inaczej” – udziwnione, o nierównych połaciach dachu; niby zwykłe, a z dostawioną reprezentacyjną wieżą (czemu ta wieża służy – dumaniu?). Pozytywnych przykładów nie jest wiele. Ula i Jurek są stąd – mogli więc budować też dom „modny inaczej”. Dzięki lekturze „Muratora”, a przede wszystkim własnej intuicji zbudowali ciekawy dom, który przyciąga pozytywną uwagę.

Inwestorzy sformułowali takie oto oczekiwania:

  • Dom o powierzchni około 100 m2 (a ostatecznie wyszedł o powierzchni 143 m2 + garaż). W zupełności wystarczy czteroosobowej rodzinie, która dotąd mieszkała na 45 m2.
  • Pokój z kominkiem. Niekoniecznie reprezentacyjny salon. Nie chcemy przecież dużego domu, ale musi być miejsce, gdzie możemy się wszyscy zgromadzić.
  • Poddasze użytkowe. To część intymna domu. Tam znajdą się pokoje dla dzieci, sypialnia i rodzinna łazienka. Każdy będzie miał prawo do prywatności, do pracy w ciszy.
  • Garaż w bryle budynku. Z wygody. Po to chcemy mieć dom, by wygodnie wysiadać z samochodu pod dachem i w cieple.
  • Pokój nad garażem. To miejsce na salę telewizyjną albo siłownię. Miły zakątek, który nie będzie dużo kosztował. Można zrobić pomieszczenie używane tylko od wiosny do jesieni.
  • Wydzielone schody. W domu są dzieci. Schody muszą być w miejscu dyskretnym, by komunikacja na piętro odbywała się bez komplikacji.
  • Pokój do pracy. Taki pokój jest – naszym zdaniem – konieczny w domu, w którym jest komputer. Dodatkowo „za” przemawiał rodzaj nowej pracy Jurka – tworzenie stron internetowych i usługi teleinformatyczne. 
  • Ganek. Bo w domu musi być takie pomieszczenie. To rodzaj śluzy, która zatrzymuje i zimne powietrze, i różne przedmioty, które chciałyby „wtargnąć” do wnętrza, np. buty, parasole, piłki syna.

Taki program sobie ułożyli i – ciekawostka – po przejrzeniu kilkudziesięciu katalogów projektów nie znaleźli projektu, który odpowiadałby w całości ich oczekiwaniom. Jeśli podobała się elewacja, program funkcjonalny był nie ten. I odwrotnie – ciekawe wnętrze, brzydki dom. W końcu zdecydowali się na kompromis. Wybrali projekt, kierując się wyglądem elewacji – wybór padł na projekt krakowskiego biura ARCHETON. Wnętrze – jak uznali dość interesujące – zmodyfikowali wedle własnych potrzeb. Przenieśli kuchnię – w tym miejscu zrobili gabinet. Zrezygnowali z wydzielonej jadalni: – Na co dzień wystarczy kącik jadalny w kuchni, a w święta można rozstawić stół w salonie.

Rozpoczęli budowę

Jesienią 1999 roku, skończyli w sierpniu 2002 roku. Tu rolę przewodnią objął Jurek. Wiadomo było, że należy zmieścić się w budżecie – 150 tys. zł. Trzeba oszczędzać na wykonawcach, a także wybierać materiały, powiedzmy, nie luksusowe. A skoro tak, łatwo o błędy. I z tej konfrontacji z budowaniem inwestor wyszedł zwycięsko. Znów trzeba pochwalić inwestora – miał znakomitą intuicję. Opowiada: Ułożyłem 5 zasad, do których postanowiłem się stosować:

1. Przed każdym etapem muszę jak najwięcej przeczytać. Wiedzę czerpałem z „Muratora” i fachowych książek. 2. Uznałem, że mam za mało wiedzy i doświadczenia, by zaufać przypadkowym wykonawcom. Oparłem się więc całkowicie na lokalnych fachowcach, których łatwo można sprawdzić. Na terenie powiatu, dawnego województwa każdy, kto siedzi w budownictwie, wie, która firma czy fachowiec pracują solidnie, terminowo, a kto naciąga nieświadomych inwestorów i zostawia po sobie zgliszcza. Jest tylko jeden warunek: do budowy należy przygotowywać się z wyprzedzeniem co najmniej sezonu. Bo dla dobrych fachowców bezrobocia nie ma – oni mają poumawiane prace na cały sezon i dłużej. 3. Postanowiłem kupować lokalne materiały budowlane – od pustaków ceramicznych (z których powstanie dom) po drzwi i okna. A że w okolicy mają swoje siedziby producenci z marką znaną w całym kraju, zyski górowały nad ryzykiem. W sklepie fabrycznym jest zwykle taniej. 4. Na budowie musi być nadzór – taką funkcję pełnić będzie mój ojciec. 5. Nie będę się spieszył, bo w pośpiechu popełnia się najwięcej błędów. Praca na budowie – od wiosny do jesieni, a zimą – głęboki namysł i przygotowanie do kolejnego etapu. Nim zacząłem budować, wszystko miałem poukładane w głowie.

Problemy i sukcesy

Bo przecież zbudować dom nie jest łatwo. Najpierw budowa została skontrolowana przez inspektorów z urzędu pracy. Inwestorzy zostali ukarani wnioskiem na kolegium, bo wykonawca, który (niestety) pracował na czarno, powinien zostać zgłoszony w ciągu 5 dni do ZUS-u i do urzędu skarbowego (inwestorzy dopełnili tego obowiązku 7. dnia). Wysokość kolegium: 32 zł (!?).

Długo nie można było wykonać przyłącza elektrycznego. Doprowadzono gaz, telefon, wodę, nawet kanalizację. Wprawdzie transformator stał w zasięgu wzroku, ale problem polegał na tym, że był własnością mieszkańców osiedla. Zakład nie chciał podłączyć użytkownika, bo nie był właścicielem urządzenia, a komitet mieszkańców miesiącami nie mógł uporać się z biurokracją związaną ze sprzedażą transformatora. Dopiero w maju 2001 roku procedurę zakończono i inwestorzy mogli się podłączyć. Wcześniej każdego dnia musieli rozwijać kabel do życzliwego sąsiada.

Plusy dobrze zorganizowanej budowy były oczywiste:

  • ekipy zatrudniane do poszczególnych etapów: fundament, ściany i strop, dach – wykonywały prace całościowo. Nie mogły więc zrzucać odpowiedzialności na innych wykonawców; 
  • kupując lokalnie, bo u producenta albo z hurtowni, inwestorzy byli klientami z kategorią „S”. Kto buduje dom, ten kupuje, kupuje, kupuje… Producent okien z Rzeszowa dał 25% zniżki, byle mu klient nie uciekł. Hurtownie zapewniały jeszcze bezpłatny transport;

Pomocne były rodzinne koligacje budowlane. Wujek ma firmę zajmującą się pracami wykończeniowymi – więc skorzystałem, brat kuzyna prowadzi firmę wyrabiającą na budowie żądanej długości rynny aluminiowe, więc i ja takie chciałem mieć. Przydała się wiedza informatyka. Jurek zaplanował w domu aż 11 obwodów elektrycznych – z myślą o wygodzie, między innymi:

  • osobno garaż i wejście,– osobno oświetlenie na parterze, osobno na poddaszu (co nie użytkowane, można odłączyć),
  • osobno trójfazowy kabel do kuchni elektrycznej,
  • osobno gniazdka na zewnątrz.

Uzbroił też ściany we wszelkie instalacje – komputerową, telewizyjną, telefoniczną, alarmową, a nawet przewody do głośników.

Jak się przeprowadzić?

Pretekstem było rozpoczęcie roku szkolnego (Żeby dzieci nie odrabiały lekcji w samochodzie przewożącym meble), ale tuż przed tym terminem ojciec Jurka poważnie zachorował. Dzielny inspektor nadzoru trafił do szpitala (niekoniecznie z powodu budowy). Nikt nie miał głowy do prac wykończeniowych. Później chory wracał do zdrowia, a w domu zainstalowano kocioł i grzejniki – nie można było dłużej zwlekać. Nasz dom wygląda jak z bajki – cieszyła się Urszula. – Nie mogłam się doczekać.

A jaka jest definicja przeprowadzki? – Po raz pierwszy wieczorem nie musieliśmy wracać do mieszkania. To było właśnie zamieszkanie.

Komentarz prawnika: Zatrudniaj legalnie działające firmy

Gdy zatrudniamy zarejestrowaną firmę, to nie musimy zgłaszać jej pracowników do ubezpieczenia ani odprowadzać podatku i składek na ZUS od ich wynagrodzenia. Powinien o to zadbać szef firmy. Inaczej sprawa wygląda, gdy zatrudniamy osoby, które nie mają zarejestrowanej działalności gospodarczej i nie są zatrudnione na etacie. W takich sytuacjach w razie kontroli inspektorzy mogą uznać, że pracujący na naszej budowie robotnicy zostali zatrudnieni na umowę o pracę (zwłaszcza jeśli wykonują pracę pod naszym kierownictwem), i mogą ukarać pracodawcę (inwestora) za niedopełnienie obowiązku zgłoszenia pracowników do ubezpieczenia oraz rozliczenia z ZUS-em i urzędem skarbowym. (jn)

Nasi Partnerzy polecają