Spis treści
- Zakup posiadłości pod Warszawą
- W poszukiwaniu drewna z duszą
- Remont na własną rękę
- Przeniesienie starego spichlerza
- Wnętrze z duszą i zapachem świeżego drewna
- Dla kogo powstało „Sielsko”? Miejsce z duszą, nie definicją
- Inne „Metamorfozy na Plus”. Zobacz najbardziej spektakularne przemiany!
- Sielsko Pracownia Artystyczna - zdjęcia
Zakup posiadłości pod Warszawą
To miało być ich miejsce na ziemi — z jednej strony z potrzeby ciszy, z drugiej z fascynacji dawną drewnianą architekturą. Ola i Adam (ig: sielsko.pa) trafili tu przypadkiem, ale zostali na dobre. On — aktor i lalkarz, ona — złotniczka i projektantka. Dziś prowadzą „Sielsko”, kameralne siedlisko położone wśród mazowieckich lasów, które stało się ich domem, warsztatem i przestrzenią twórczą jednocześnie.
Historia zaczęła się gdy znaleźli swoje miejsce na ziemi.
W momencie zakupu posiadłości był już tutaj stary, drewniany kurpiowski dom oraz przeniesiony z Podlasia spichlerz adaptowany na domek letniskowy przez poprzedniego właściciela, który planował zrobić tutaj coś w rodzaju skansenu. Sam był zakochany w tym miejscu, więc kiedy go zapytałem, dlaczego zdecydował się na sprzedaż, 85-latek odpowiedział: „Bo ja już powoli wybieram się do innej rezydencji" — opowiada Adam.
Dzikość Puszczy Białej tuż za płotem, sąsiedztwo rzeki Bug i klimat wiejskich drewnianych zabudowań sprawiły, że Ola i Adam zdecydowali się na kupno właśnie tej posesji i przeprowadzkę.
Po finalizacji transakcji przyszedł czas na pierwsze decyzje dotyczące zabudowy. Jednak jak to bywa ze starym budownictwem, rzeczywistość szybko zweryfikowała ich plany. Zastany kurpiowski dom, choć pozornie w dobrej formie, nie nadawał się ani do zamieszkania, ani do remontu.
- Zostaliśmy więc ze „śpichlerzem" i wpadliśmy, na pomysł (przez niektórych uważany za szalony), zamieszkania właśnie w tym budynku - wspomina Ola.
Wprawdzie wymagał on wielu przeróbek - łazienki, kuchni, schodów - ale decyzja okazała się przełomowa. Udało się stworzyć wyjątkowy całoroczny dom, a z nim narodziła się prawdziwa pasja do konstrukcji z bali, która zaowocowała udaną metamorfozą.
Zobacz także: Spichlerz z 1930 miał iść na opał. Agnieszka i Kamil uratowali go i stworzyli wyjątkowe miejsca na Podlasiu
– W cyklu „Metamorfozy na Plus” prezentujemy przedsięwzięcia, dzięki którym zapomniane historyczne obiekty i wnętrza otrzymują drugie życie za sprawą pasjonatów, racjonalnych biznesmenów, rzetelnych samorządowców, czy wreszcie – niespokojnych dusz... Wszyscy oni ożywiają dzięki swoim wizjom dorobek umysłów i rąk pokoleń architektów, inwestorów i budowniczych, którzy na placu budowy zostawili przed laty nadzieję, że ich dzieło ucieszy w odległej przyszłości jeszcze niejedno oko…
W poszukiwaniu drewna z duszą
Pomysł na kolejny domek, tym razem gościnny zrodził się naturalnie — po udanej adaptacji pierwszego spichlerza, Ola i Adam wiedzieli już, że chcą pójść tą samą drogą. Zaczęli więc rozglądać się za kolejnym drewnianym budynkiem, który będzie można przewieźć i wyremontować, aby mógł stać się częścią ich siedliska.
- Kiedy już wpadliśmy na pomysł zbudowania domku gościnnego ze spichlerza z bala, rozpoczęliśmy poszukiwania - wspominają.
Ich posiadłość znajduje się w sercu Kurpi Białych, w widłach Bugu i Narwi. To blisko Podlasia, gdzie do dziś przetrwały relikty dawnej drewnianej architektury.
- Zaczęliśmy przeglądać ogłoszenia w internecie i organizować wycieczki po malowniczych wioskach. Od tamtego czasu, już zawsze zwracamy uwagę, czy na wiejskich podwórkach stoi coś ciekawego w tym temacie - przyznaje z uśmiechem Adam.
Warto jednak zauważyć, że problemem w tego rodzaju przedsięwzięciach nie jest brak budynków - wiele z nich wciąż jeszcze istnieje - ale ich stan techniczny. Te, które przetrwały, nierzadko są już bliskie zgnicia, więc nowe pokolenia właścicieli często po prostu się ich pozbywa.
W trakcie wytrwałych poszukiwań budynku, który będzie można zaadaptować na własne potrzeby, traf chciał, że to tata Oli wypatrzył spichlerz, który jest głównym bohaterem tego artykułu. Z pozoru wyglądał na ruinę, ale doświadczenie podpowiadało właścicielom, by nie oceniać książki po okładce.
Na miejscu okazało się, że konstrukcja zbudowana z ponad stuletnich bali świerkowych, oparta na dębowych podwalinach, jest w dobrej kondycji. Budynek powstał jeszcze przed wojną, a drewno pochodziło z lasu należącego do gospodarza.
- Pamiętam, jak zapytałem mojego tatę, kiedy jeszcze wydawało mi się to arcytrudne: „Damy radę go sami przenieść?” Na co on odpowiedział krótko: „Pewnie, że damy” - wspomina Adam.
Polecamy: Zrujnowana chata w leśnej głuszy. Ewa i Marcin wyremontowali starą brdę w Beskidzie Niskim
Remont na własną rękę
Rozebranie, transport, rekonstrukcja i aranżacja spichlerza z Podlasia na domek gościnny — wszystko to Ola i Adam wykonali samodzielnie, z pomocą rodziców i przyjaciół.
Choć zasięgali rad u znajomych specjalistów od drewnianej architektury, większości rzeczy uczyli się w trakcie prac, metodą prób i błędów. To był prawdziwy sprawdzian wytrwałości, ale też ogromna lekcja zaufania — do siebie nawzajem i do materiału, z którym pracowali.
Jak już zostało to wspomniane, budynek w chwili zakupu na pierwszy rzut oka wydawał się ruiną - dach miejscami zapadnięty, w szczycie stary gołębnik. Jego poprzedni właściciel planował wykorzystać go więc na opał. Ale w przypadku spichlerzy to nie wygląd gra główną rolę — kluczowe są bale, które tworzą całą konstrukcję.
W tym przypadku — świerkowe, ponad stuletnie, wsparte na solidnych dębowych podwalinach. I co równie istotne, drewno pochodziło z lasu należącego do rodziny gospodarza, co miało niebagatelne znaczenie. Ludzie budujący na prywatny użytek, z własnych zasobów, często wybierali najlepsze drzewa.
Stare drewno to zupełnie inna jakość — nieporównywalna z tym, które dostępne jest obecnie.
Warto wiedzieć, że nie można porównać drewna produkowanego dzisiaj do tego, które pozyskiwano kiedyś. Obecnie drzewa rosną „na wyścigi”, ścina się młode okazy o rzadkich słojach, po czym ekspresowo suszy w suszarni i gotowe. Starych drzew jest już dziś niewiele, a ponadto zbrodnią byłoby wycinać te zdrowe. Kiedyś było inaczej, lasów było więcej, drzewa były starsze. Do budowy wybierało się najlepsze okazy, które wycinało się zimą (kiedy znajdują się w stanie spoczynku) i suszyło latami na powietrzu. Nie mówiąc już o takich szczegółach jak cięcie maszynowe, które podobno (z powodu temperatury), również negatywnie wpływa na surowiec. Stare drewno to zupełnie inna jakość. Widać to „z daleka”, porównując usłojenie dawnego i dzisiejszego materiału do budowy - wyjaśnia Adam.
Przeniesienie starego spichlerza
Pierwszym krokiem była „demolka” — dosłownie. Dach bez większego sentymentu został ściągnięty. Potem przyszedł czas na rozbiórkę właściwej konstrukcji. Technika? Jak to ujęli właściciele - prosta jak budowa cepa. Drewniane kliny wbijane pomiędzy bale, pozwalały je delikatnie wypchnąć z narożnych złączy — tak zwanych jaskółczych ogonów. Element po elemencie spichlerz znikał z pierwotnego miejsca.
- Każdy bal jest inny, musi być przed rozbiórką ponumerowany i złożony dokładnie w takiej samej konfiguracji — tłumaczą właściciele.
Precyzyjna numeracja pozwoliła później odtworzyć całość z zachowaniem pierwotnego układu. Proces składania przypominał układanie ogromnych puzzli, gdzie każdy kawałek ma swoje ściśle określone miejsce.
Całość rozebranych bali Ola i Adam przewieźli pożyczonymi dostawczakami, a na miejscu, już w Sielsku, rozpoczęło się mozolne zestawianie konstrukcji. Młoty, drewniane podkładki i dużo precyzji — tak wyglądał ich codzienny krajobraz przez kolejne tygodnie.
Ściany udało się odtworzyć wiernie. Gorzej było z dachem i podłogą — te elementy trzeba było wykonać od nowa. W tym momencie przeszli już od rekonstrukcji spichlerza do tworzenia pełnoprawnego domku gościnnego, który rządzi się innymi wymaganiami niż budynek gospodarczy.
- Wstawiliśmy drewniane okna i ociepliliśmy budynek od środka. Zwieńczeniem całego procesu są śparogi lub inaczej mówiąc koźlarze (zależnie od regionu), czyli ozdobne zakończenia szczytów dachu, bardzo charakterystyczne dla regionu kurpiowskiego - relacjonuje Ola.
Wnętrze z duszą i zapachem świeżego drewna
Po zamknięciu prac konstrukcyjnych przyszedł czas na wnętrze — równie ważne jak sama bryła. Po ociepleniu ścian budynek został wykończony deskami na pióro-wpust, które nie tylko zapewniły szczelność i estetykę, ale też nadały przestrzeni świeży zapach drewna, który wita każdego, kto przekroczy próg.
Parter spichlerza urządzono z wyczuciem — bez zbędnych ozdobników, ale z dbałością o detale. Mały aneks kuchenny z drewnianym kredensem sąsiaduje z prostym stołem, krzesłami i ludową ławeczką, na której spoczywa sześciokilowa łopata łosia — niecodzienny akcent, który przyciąga wzrok. Obok niej leśny gobelin po babci, drewniany kufer i chłopskie, rozsuwane łoże (wciąż w renowacji) — każdy przedmiot ma tu swoją historię i funkcję.
Schody prowadzą na niewielką antresolę w szczycie budynku, wysuniętą ponad podcień. To właśnie tam urządzono sypialnię — miejsce, z którego przez okno można obserwować działkę i przylegający las.
W tylnej ścianie szczytowej zachowało się oryginalne wycięcie.
W nim zamieściliśmy mały witraż fusingowy w kolorach lasu, który rzuca zielone wędrujące światło.
Równie dużą wagę przywiązano do detali technicznych.
- Chcieliśmy, żeby instalacja elektryczna nie wyglądała zbyt nowocześnie — tłumaczy Ola.
Zdecydowali się więc na natynkowe prowadzenie kabli, z porcelanowymi kontaktami i włącznikami w czarnej oprawie. Jednocześnie nie zrezygnowali z niezbędnych wygód — w domku działa pompa ciepła z funkcją klimatyzacji, dzięki której można tu nocować przez cały rok.
Dla kogo powstało „Sielsko”? Miejsce z duszą, nie definicją
„Sielsko” nie jest klasyczną agroturystyką – właściciele wolą mówić o nim „arteturystyka”, bo to miejsce zrodziło się z potrzeby tworzenia, nie tylko odpoczynku.
Siedlisko Oli i Adama powstało na przecięciu ich pasji – aktorskiej, lalkarskiej i rzemieślniczej – oraz wspólnego poczucia estetyki, zakorzenionego w miłości do drewna, natury i sztuki.
To przestrzeń, która działa na wielu poziomach – jako dom, pracownia i ośrodek twórczy. Funkcjonuje tu warsztat złotniczy, w którym odbywają się kameralne kursy oraz wyjątkowe warsztaty dla par, podczas których można własnoręcznie wykonać ślubne obrączki. Ola i Adam budują tu lalki teatralne, scenografie, a nawet realizują własne spektakle – m.in. na zlecenie Skansenu im. Marii Żywirskiej w Brańszczyku.
W planach – i częściowo już w realizacji – właściciele mają również zajęcia grupowe: arteterapia, terapia leśna, warsztaty teatralne czy witrażowe.
– To miejsce zarówno dla kogoś, kto ma potrzebę pobudzenia swojej kreatywności, jak i dla kogoś, kto potrzebuje tylko trochę oddechu, między lasem a malowniczymi wioskami – podkreślają właściciele.
Dziś Ola i Adam z dumą spoglądają na efekt swojej metamorfozy i z nadzieją patrzą w przyszłość. Na zakończenie z wdzięcznością wspominają tych, bez których nie udałoby się zrealizować projektu: Basię, Romka, Andrzeja, Waldka, Łukasza, Filipa i Sławka.
Inne „Metamorfozy na Plus”. Zobacz najbardziej spektakularne przemiany!
W naszym cyklu „Metamorfozy na Plus” odwiedzamy miejsca, w których współcześni wizjonerzy i inwestorzy przywracają do świetności dorobek swoich poprzedników. Do tej pory zwróciliśmy uwagę m.in. na takie obiekty jak odrestaurowane dworce kolejowe, pałace, dworki, budynki fabryczne, świątynie, kamienice i domy jednorodzinne.
Chcesz zobaczyć więcej niezwykłych przemian budowli z całej Polski? Poznaj inne artykuły z cyklu „Metamorfozy na Plus”.
Sielsko Pracownia Artystyczna - zdjęcia
Przeczytaj także: Chodzą słuchy, że na jej werandzie dał recital Zbigniew Wodecki. 5-letnia renowacja secesyjnego skarbu Dolnego Śląska
