Dom na wzgórzu ze strzelistymi wnętrzami. To była bardzo trudna budowa!

2023-12-07 6:48

Inwestorom zależało na wysokich, strzelistych wnętrzach i otwarciu domu na las. Skomplikowana, rozczłonkowana bryła została posadowiona nietypowo – na 35 żelbetowych palach, które do gruntu wprowadzała wyposażona w świder palownica na gąsienicach.

Spis treści

  1. Dom na skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego
  2. Jak bajka
  3. Zaczęło się od kuchni
  4. Platforma dla świdra
  5. Przeszklenia w garażu
  6. Uskoki i rozrzeźbienia
  7. Dom wieloszczytowy
  8. Ogród tarasowy
  9. Żywy obraz
  10. Wspaniale skrzypią i stękają

Dom na skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego

Droga dojazdowa miejscami jest tu tak wąska, że z trudem miną się na niej dwa pojazdy, nawet jeśli jeden z nich będzie trójkołowym rowerkiem dziecięcym. Piaszczysta, tylko miejscowo utwardzona żwirem, tłuczniem lub betonowymi płytami wielootworowymi, raz zagłębia się w długie bruzdy, innym razem meandruje wśród niskich pagórków – malowniczych wybrzuszeń, ugnieceń i garbów pozostawionych przez masywne cielsko wycofującego się lądolodu.

Jesteśmy w sąsiedztwie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, w którym oprócz niezwykłej rzeźby terenu stworzonej przez lodowiec, torfowisk, potoków i niedużych jezior, znaleźć można 50 rzadkich gatunków roślin. Okolica obfituje także w ptasie osobliwości w rodzaju maleńkiego, ale bardzo hałaśliwego zniczka z płonąco żółtym irokezem na głowie czy melancholijnego drapieżcy trzmielojada, który podobno odzywa się rzadko, a gdy już się odezwie, wydaje z siebie piskliwy lament. Przy dużej rozmaitości trzmieli występujących w parku nie ma chyba trzmielojad wielu powodów do narzekania. Zaś innym drapieżnym gatunkom okolice jego siedlisk wydają się bardzo atrakcyjne – domów na obrzeżach parku jest jeszcze niewiele, ale wiadomo już, że miasto Gdynia będzie zagarniać te tereny.

Lampy z duszą. Radosław Nakonowski daje industrialnym perełkom drugie życie

Jak bajka

– Mieszkaliśmy wcześniej nieopodal, w niskim bloku. Co prawda z ładnym widokiem z okien, ale na ulicy zupełnie pozbawionej zieleni. Wychowałam się w przedwojennym domu wielorodzinnym w zielonej, pięknie zadrzewionej dzielnicy Sołacz w Poznaniu i to wspomnienie mnie inspirowało. Ale właśnie urodziło nam się dziecko, mieliśmy inne sprawy na głowie. Nie myśleliśmy o przeprowadzce. Wychodziłam z synkiem na długie spacery, a ponieważ wokół naszego budynku nie było miejsc do spacerowania, to zaczęłam zataczać coraz dalsze i szersze kręgi aż w końcu kiedyś trafiłam właśnie tutaj. I czułam się jak w bajce. Stawałam i patrzyłam na tę ścianę lasu. Widok był niesamowity. Wtedy było tu jeszcze zupełnie pusto, po piaszczystej drodze trudno było prowadzić wózek, ale zaczęłam przychodzić codziennie – opowiada właścicielka, a choć od tamtych spacerów minęło kilka lat, wciąż słychać entuzjazm w jej głosie.

– Zachwycałam się tym miejscem, opowiadałam o nim mężowi. Działka nie była wystawiona na sprzedaż, nie było żadnej tabliczki czy informacji, ale zaczęliśmy pytać o właściciela i w końcu udało nam się zdobyć jego numer telefonu. Uparłam się, że to musi być właśnie ta działka, że pod żadnym innym kątem ten las nie będzie tak wspaniale wyglądał, że żadna inna perspektywa nie wchodzi w grę. Spotkaliśmy się z właścicielem gruntu i on zgodził się go sprzedać, choć wcześniej w ogóle nie miał takich zamiarów. Wszystkie elementy układanki zaczynały powoli do siebie pasować – dodaje.

Zaczęło się od kuchni

Działka została kupiona w roku 2019 i początkowo rodzina planowała zrealizować na niej projekt domu gotowego. Gdy jednak zgłosiła się z nim do architektów po „drobne korekty”, okazało się, że zmian byłoby zatrzęsienie. – Musielibyśmy ten projekt całkowicie przerysować na czerwono. Spontaniczny zakup sprawił, że inwestorzy nie wgłębili się w miejscowy plan zagospodarowania, a ten narzucał specyficzne ograniczenia, jeśli chodzi o usytuowanie budynku na działce, na przykład konieczność oddalenia go o 8 m na froncie. Wskaźnik gęstości zabudowy, narzucony przez sąsiedztwo Parku Krajobrazowego, wynosił 0,3. Oznaczało to, że na każde 1000 m² działki powierzchnia całkowita domu, po zsumowaniu obu kondygnacji, nie mogła przekroczyć 300 m².

A działka ma 1500 m². Wszystko to stanowiło konkretne utrudnienia. Przekonaliśmy właścicieli, że przy ich wymogach dotyczących funkcjonalności oraz na działce o relatywnie dużym spadku, szczególnie jeśli nie chcemy, by dom znajdował się poniżej drogi dojazdowej, bardziej korzystne będzie indywidualne podejście – tłumaczy Bartosz Koszałka, który wspólnie z Martą Komorowską prowadzi pracownię BKM Group z siedzibami w Trójmieście i Warszawie.

– To był pierwszy dom, który sami budowaliśmy, więc trochę się bałam zaczynania od pustej kartki. Ale nie chcieliśmy iść na kompromisy, zwłaszcza w takim pięknym otoczeniu – komentuje właścicielka. Jej brief dla architektów zaczynał się niekonwencjonalnie: marzyła o kuchni z wysokim strzelistym sufitem. Reszta domu miała do niej pasować. Oczywiście ważny był widok z salonu na las oraz wydzielona jadalnia zamiast popularnej, całkowicie otwartej strefy dziennej. Ale to kuchnia przykryta wysokim, niczym nieprzesłoniętym szczytem stanowiła punkt wyjścia dla Domu Wieloszczytowego, który ostatecznie BKM Group zaprojektowała w Gdyni.

Platforma dla świdra

Na początek trzeba było sprostać wymaganiom, jakie – stawiała działka. Nie chodziło tylko o spory spadek, który wynosi 6-7 m różnicy wysokości terenu od frontu do tylnej granicy. Trudniejszym problemem były grunty nasypowe występujące do głębokości około 3 m Grunty takie są efektem działalności człowieka: mogą być tworzone w celu budowy dróg, ale w tym wypadku teren przez długie lata pełnił funkcję zwałowiska. Bezpośrednio na gruncie nasypowym nie można posadowić budynku.

– Musieliśmy się zastanowić, co byłoby lepsze: czy wymiana gruntu niekontrolowanego, który nie nadaje się do posadowienia domu, a więc wybranie go z działki, wywiezienie, utylizacja, a potem nasypanie nowego gruntu i zagęszczanie go kolejnymi warstwami, czy posadowienie budynku na palach. Wtedy nie ingerujemy bezpośrednio w grunt nasypowy, zamiast tego sięgamy palami głębiej w stabilny grunt rodzimy – tłumaczy architekt.

Podjęto decyzję, że bardziej ekonomiczne, choć na pewno mniej konwencjonalne, będzie drugie rozwiązanie – pale wiercone świdrem ciągłym. Przygotowano platformę dla palownicy – maszyny na gąsienicach, która do głębokości zadanej przez konstruktora wwiercała w ziemię świder. Potem był on stopniowo podnoszony przy jednoczesnym wylewaniu betonu w głąb gruntu. Następnie w świeżym jeszcze betonie umieszczano zbrojenie pali. Zaprojektowano ich 35, długości od 7 do 4 m.

Dopiero na tej podkonstrukcji położono żelbetowy oczep, czyli poziome belki, które połączyły końcówki pali fundamentowych. – To na oczepie powstały właściwe fundamenty, na których już całkiem tradycyjną metodą murowano z pustaków silikatowych ściany zewnętrzne budynku. Stropy są monolityczne, żelbetowe. Ściany zewnętrzne są murowane z pustaków silikatowych i częściowo żelbetowe. Konstrukcja dachu jest natomiast drewniana – relacjonuje architekt.

Przeszklenia w garażu

Podchodząc do budynku od frontu, widzimy trzy tynkowane ściany szczytowe, dwie po lewej stronie i jedną cofniętą względem pozostałych – po prawej. Między nimi zlokalizowano główne wejście. Pierwsze zaskoczenie: we frontowej elewacji brak bramy garażowej, a sam garaż został niekonwencjonalnie przeszklony. Nie chodziło jednak o to, by jak na wystawie oglądać samochody. – Wjazd do garażu ukryliśmy z boku, bo pozwalała na to szerokość działki. Jest tam wystarczająco dużo miejsca, by swobodnie manewrować. Okna w tej części elewacji sprawiają natomiast, że dom lepiej się prezentuje od frontu. Zamiast masywnej bramy garażowej mamy lekkie przeszklenia – tłumaczy Marta Komorowska z BKM Group. – To pomysł architektów.

Gdy jeszcze podczas projektowania wspólnie patrzyliśmy na wizualizację domu, ślepa ściana garażowa wydawała się bardzo długa i pusta. Dorzuciliśmy w modelu 3D okna, żeby osiągnąć równowagę między pomieszczeniem kuchennym, które jest po prawej stronie głównego wejścia, a garażem po lewej. Dom wyglądał znacznie lepiej i wtedy już nie było odwrotu. To się zdecydowanie obroniło, choć było oczywiście droższe. Bardzo dziś doceniamy, że nasz garaż nie jest typowym ciemnym pomieszczeniem. Dzięki oknom nawet tam mamy poczucie przestronności – dodaje inwestorka.

Uskoki i rozrzeźbienia

Materiały na elewacji zróżnicowano, część ścian pokrywają tynk i biała farba, pozostałe – klinkier naśladujący niedoskonałości ręcznie robionej cegły. – Dzięki temu zróżnicowaniu budynek zyskuje na strzelistości. Widać to zwłaszcza od ogrodu, gdzie mamy dwie takie same bryły tylko różnie wykończone. Zostały one przesunięte względem siebie. Ta oblicowana klinkierem wychodzi do przodu. W ten sposób po pierwsze rozrzeźbiliśmy bryłę, odbierając jej masywność. A po drugie, uskoki przełożyły się na układ pomieszczeń, pozwoliły nam zrobić wnętrza półotwarte – półzamknięte, czyli takie, jakich oczekiwali klienci. Najbardziej lubimy właśnie takie kompleksowe podejście, w którym towarzyszymy inwestorom od momentu powstawania koncepcji do końca całej realizacji i już na wczesnym etapie projektu budynku możemy kształtować to, jak życie będzie się toczyło w środku – mówi architektka.

W kolorystyce zbliżonej do klinkieru jest też ogrodzenie. Do jego wymurowania użyto pełnej cegły, która razem z klinkierem stanowiła dwa warianty tego samego produktu. Jak podkreślają architekci, murowanie ogrodzenia z cegły było bardziej ekonomiczne, niż gdyby mur postawiony z innego materiału okładać płytkami klinkierowymi, jak na elewacji domu.

Dom wieloszczytowy

Architekci nazwali ten dom Wieloszczytowym. Taki skomplikowany dach o wielu połaciach zawsze wiąże się jednak z większym ryzykiem powstania mostków termicznych i niekontrolowaną utratą ciepła. – Postawiliśmy na ponadprogramową, lepszą od standardowej izolację. Zainstalowanie rekuperacji, a przez to wyeliminowanie elementów wentylacji grawitacyjnej, też zmniejszyło ucieczkę ciepła. – komentuje Marta Komorowska. – Komfort cieplny dodatkowo zapewnia ogrzewanie podłogowe. Co ciekawe, inwestorka ze względów estetycznych bardzo nie chciała instalować grzejnika w salonie. Doprowadziliśmy więc instalację do ściany, uznając, że zamontujemy grzejnik w razie potrzeby. Okazało się jednak, że w tym wysokim na 6 m salonie jest wystarczająco ciepło – dodaje.

Ogród tarasowy

Budowa domu poszła bardzo szybko. Od momentu wbicia łopaty do przeprowadzki minęło około półtora roku. Ogród został częściowo ujęty w ramy muru oporowego. – Inwestorom zależało na tym, żeby można było wygodnie przejść wokół budynku na jednym poziomie, nie schodząc i nie wchodząc po schodach. W przypadku działki o tak dużym spadku wiązało się to z koniecznością nawiezienia ziemi i częściowego wyrównania powierzchni. Aby tę ziemię zabezpieczyć przed opadaniem na sąsiednią działkę, zaprojektowaliśmy mury oporowe, które ciągną się po dwóch bokach na długości budynku – wyjaśniają architekci. Przejście przez ogród na skarpie zrobiono z prefabrykowanych schodów z jasnego, gładkiego betonu architektonicznego. Przyjeżdżają gotowe na budowę, można je łatwo i szybko ułożyć w gruncie. Oświetlono je minimalistycznymi lampami w postaci słupków z blachy malowanej proszkowo w tym samym kolorze co stolarka okienna.

Ogród na tyłach budynku ma układ tarasowy, w którym poszczególne „stopnie” również zabezpieczono murem oporowym z betonu. Sam taras jest natomiast drewniany, a uskoki bryły pozwalają łatwiej znaleźć na nim zacienione miejsce, gdy jest taka potrzeba.

Żywy obraz

Wyłożona kostką brukową ścieżka prowadzi od furtki prosto do głównego wejścia zlokalizowanego w południowo-wschodniej części domu. Drzwi wejściowe uzupełniono po obu stronach przeszkleniami. Od środka strefę wejścia zaakcentowano wielkoformatowymi płytami gresowymi imitującymi kamień z rysunkiem użylenia. Komunikacja w domu jest poprowadzona wokół centralnie położonej klatki schodowej.

Właścicielka ma wciąż żywe wspomnienia swojej rodzinnego domu z początku XX w. Kilka z nich starała się przemycić i zmaterializować w nowym. Należał do nich układ amfiladowy – w pewnym stopniu do niego nawiązano. Pomieszczeń w strefie dziennej nie dzielą wprawdzie drzwi (poza jednym przypadkiem), ale zostały wyraźnie wyodrębnione w przestrzeni. To mieli na myśli architekci, mówiąc o wnętrzach półotwartych i półzamkniętych. Zaraz po wejściu do budynku przechodzimy na prawo do kuchni z jadalnią, następnie, obchodząc dookoła klatkę schodową, dojdziemy do głównego salonu, a jeszcze dalej – do zamykanego (wyjątkowo) pokoju bilardowego.

– Zaletą działki jest widok na las, więc ustaliliśmy, że musimy się jak najbardziej na ten las otworzyć i enklawę życia rodzinnego, czyli strefę dzienną, zaproponować od strony ogrodu – podkreślają architekci. Z tego powodu salon wychodzi niekonwencjonalnie na północny wschód. Za to przed oknami właściciele mają wielką ścianę lasu. Dzięki spadkowi działki przez ogromne przeszklenia widać tylko ją.

– Taki żywy obraz, który o każdej porze roku jest inny. Sąsiedztwo przyrody to fantastyczne doświadczenie. Las i łąki otaczają nas z każdej strony. Sam teren jest ciekawy, pagórkowaty, więc zimą czujemy się trochę jak w górach. Codziennie przychodzą sarenki pod płot, pojawiają się też zające. A przecież nadal jesteśmy w mieście. Po 10 min jazdy samochodem jestem w centrum Gdyni – relacjonuje właścicielka.

Jednym z najważniejszych punktów wnętrza jest efektowna klatka schodowa. Zygzakiem drewnianych stopni prowadzi do strefy nocnej. W centralnie zlokalizowanym kubiku z jednej strony (wygodnie, bo zaraz przy wejściu) umieszczono łazienkę, a z drugiej – schody na drugą kondygnację. Tu kubik przeszklono, by nie tworzyć barier dla światła słonecznego i ludzkiego wzroku. Zarówno z jadalni, jak i salonu widać, kto się wspina po schodach. Z kolei ze schodów widać, kto siedzi w salonie lub co będzie na kolację. Dzięki szklanym barierkom ze schodów na antresolę widać także ścianę lasu. A z antresoli – salon.

Wspaniale skrzypią i stękają

Projekt jest współczesny, ale znalazło się w nim miejsce dla przywiezionych z poprzedniego domu mebli pradziadków, takich jak wielki kredens z rzeźbionymi narożnikami czy XIX-wieczne biurko. Uzupełniają je antyki pieczołowicie odnowione przez pomorskiego rzemieślnika specjalizującego się w renowacjach, jak rozkładany stół w jadalni i krzesła o giętych nóżkach oraz kilka przedmiotów stylizowanych na stare – stół bilardowy i jedna z kanap.

– Część mebli jest rzeczywiście bardzo bogato zdobiona i długo czekała w Wielkopolsce, by móc trafić w końcu do tego domu. I choć większość wykończenia jest minimalistyczna, to wprowadziliśmy kilka akcentów, które nawiązują do tradycyjnego meblarstwa. Na przykład mosiężne uchwyty w kuchni czy fronty kuchenne, które nie są całkowicie płaskie, mają na obwodach ramki – podkreśla architektka, Marta Komorowska.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.