Przewieźli stary drewniany dom na traktorze sąsiada! WsiaMać zachwyca na Podkarpaciu
Przeniesienie drewnianych chałup na nowe miejsce to wyzwanie, które wymaga pokładów determinacji i wyobraźni. Monika i Piotr stworzyli wyjątkową agroturystykę na Podkarpaciu, tuż obok legendarnego zamku Fredry. Historia ich WsiaMaciówki to opowieść o wytrwałości, tradycji i miłości do wiejskiej architektury.
Autor: Archiwum prywatne/ WsiaMać
Spis treści
- Marzyli o drewnianym domu
- Przenoszenie Dużej WsiaMaciówki
- Rozbiórka domu wymagała precyzji
- Adaptacja z poszanowaniem tradycji
- Utrzeć nosa niedowiarkom
- Koszty przenoszenia starych domów
- Historia o spełnionych marzeniach
- Goście, którzy wracają
- Odkryj WsiaMaciówkę na Podkarpaciu. Zdjęcia
Marzyli o drewnianym domu
WsiaMać (ig: wsiamac), agroturystyka założona przez Monikę i Piotra, znajduje się na malowniczym Podkarpaciu, nieopodal zamku Kamieniec, znanego z „Zemsty” Fredry.
Historia tego miejsca zaczęła się od marzenia właścicieli o spokojnym życiu na wsi.
Dziesięć lat temu kupiliśmy dom z 1914 roku, oczywiście drewniany, w którym zamieszkaliśmy. Od naszego prywatnego domu wszystko się zaczęło. Zawsze chcieliśmy mieszkać na wsi, na skraju lasu, mieć ogromny ogród i zero sąsiadów. Długo szukaliśmy naszego miejsca na ziemi, aż znaleźliśmy w końcu to wymarzone. Choć sam dom wymagał, jak to nazwać… sporej wyobraźni i optymizmu - wspominają.
Pomysł przeniesienia kolejnych starych budynków początkowo miał być projektem na emeryturę. Jednak sześć lat po zakupie pierwszego domu, małżeństwo zdecydowało się wcielić swoje marzenia w życie wcześniej. Tak, by sił nie zabrakło, bo plany obejmowały przeprowadzenie remontu systemem gospodarczym.
Dużą WsiaMaciówkę, bo tak nazwano jeden z domów, Monika i Piotr szukali długo przemierzając całe Podgórze Dynowskie i Beskid Niski. Finalne budynek znaleźli niedaleko, tuż pod nosem, bo niecałe 3 kilometry od ich posesji.
Choć chałupa była w opłakanym stanie, zachwyciła Monikę od pierwszego wejrzenia.
Nad mężem musiałam ciut popracować. Wielokrotnie stukał się po głowie, żeby taką ruinę przenosić. Ale jak to mówią, jak baba się uprze… -śmieje się Monika. - Drugi dom przenieśliśmy dwa lata później. Przyjechał z Beskidu Niskiego, a stał sobie na łące i właściciel żywcem nie wiedział, co z nim począć. Stwierdziliśmy więc, że żal chłopu nie pomóc. W międzyczasie wyremontowaliśmy jeszcze stupięćdziesięcioletnią kurną chatę i zorganizowaliśmy przeniesienia trzech innych domów dla naszych gości - dodaje.
Przenoszenie Dużej WsiaMaciówki
Proces przenoszenia budynków okazał się niezwykle skomplikowany.
- Wszystko musi być tak, jak należy pod kątem prawa budowlanego, procedur i pozwoleń. Zaczęliśmy od inwentaryzacji, czyli bardzo dokładnego opisania belek. Każda z nich została oznaczona i dostała swój numer. Dodatkowo towarzyszyło temu tysiące szkiców i zdjęć. Tu nie można się pomylić albo czegoś pominąć, bo przecież ten dom trzeba z powrotem założyć do kupy – tłumaczy Monika.
Rozbiórka domu wymagała precyzji
Następnie architekt dostosował projekt do współczesnych przepisów i potrzeb właścicieli. Sama rozbiórka wymagała precyzji i siły – dom został rozebrany ręcznie przez zaprzyjaźnionego cieślę i jego synów.
Najbardziej nietypowym etapem był transport Dużej WsiaMać.
Potem całość przenieśliśmy na traktor. Przysięgam, Dużą WsiaMaciówkę przewieźliśmy traktorem sąsiada – wspomina właścicielka.
Pomimo trudności i piętrzących się wyzwań, w sześć miesięcy dom został odnowiony i przyjął pierwszych gości. Sukces zachęcił właścicieli do przeniesienia kolejnego budynku z Beskidu Niskiego, który obecnie funkcjonuje pod nazwą Małej WsiaMaciówki.
Przeczytaj także: Ten góralski dom rozebrano na kawałki i odbudowano 4 km dalej. Mieszkał w nim pisarz
Adaptacja z poszanowaniem tradycji
Stare, drewniane domy zyskały dzięki Monice i Piotrowi nowe życie, ale ich wnętrza wymagały wielu modyfikacji.
Duża WsiaMaciówka miała nieco inny rozkłada pomieszczeń. Na środku była wielka kuchnia z piecem kaflowym, której niestety nie dało się uratować i cztery przechodnie pomieszczenia na około. Z kuchni zrobiliśmy dwie łazienki, z jednego pokoju kuchnię, a ze spiżarni sypialnię. Obrys domu pozostał bez zmian z wyjątkiem dobudowanego ganku. Na naszych terenach, w domach z tego okresu, ganków po prostu nie było, a ja się znowu uparłam, by go mieć – wyjaśnia Monika.
- Mała WsiaMaciówka została zmodyfikowana nieco bardziej. Dom trochę skróciliśmy, by zmieścił się zadaszony taras, a salon otwarliśmy do samego dachu. Nad kuchnią jest antresola, na której znajduje się sypialnia. Z jedynego pokoju wykroiliśmy jeszcze miejsce na łazienkę. Tutaj również ganku nie było, więc go dobudowaliśmy. Dodatkowo dach został bardziej obniżony, niż w oryginale. Dekarze śmiali się, że kościół w lesie buduję. A tak na poważnie, w Chyżach oryginalnie były bardzo wysokie strychy, tak by się siano dla zwierząt na zimę mieściło - dodaje.
Zobacz również: Tak plebania w Dydni popada w ruinę. Uroczy zabytek czeka przeprowadzka?
Utrzeć nosa niedowiarkom
Przenoszenie starych chałup spotykało się z dużą dawką sceptycyzmu ze strony społeczeństwa. Nawet rodzina nie dowierzała. - Najlepszy był mój tata, który starał się dzielnie nas wspierać, ale jak zobaczył stertę „tego drewnianego czegoś”, zadał mi tylko delikatnie pytanie, czy aby na pewno wiemy co robimy – opowiada Monika z uśmiechem.
Efekt końcowy przerósł jednak oczekiwania nawet najbardziej krytycznych obserwatorów.
- Z nieskrywaną satysfakcją pokazywaliśmy potem WsiaMaciówkę tym wszystkim niedowiarkom, którzy wyśmiewali nasz pomysł, kpiąc że to wszystko się nawet na opał nie nadaje - wspominają.
Koszty przenoszenia starych domów
Monika podkreśla, że koszty ich metamorfoz są trudne do oszacowania.
Finanse związane z rozbiórką z inwentaryzacją i projektem architektonicznym wyniosły ich około 20 tysięcy złotych. Natomiast fundamenty i remont dachu to kolejne 40 tysięcy złotych.
Resztę modernizacji ciężko oszacować, ponieważ jak przyznaje Monika, większość prac wykonywali w systemie gospodarczym.
Są to koszty, które mogą nam się wydawać niewielkie w porówaniu do efektu finalnego. Miejmy jednak na uwadze horyzont czasowy, gdyż główne prace nad WsiaMaciówką były przeprowadzane kilka lat temu.
Nie do przecenienia jest także wkład własny właścicieli, którzy większość prac wykończeniowych wykonywali na własną rękę, nierzadko nocami, gdyż wówczas pracowali jeszcze na etatach.
Historia o spełnionych marzeniach
Cały proces przenoszenia i adaptacji domów był kosztowny nie tylko finansowo, ale również emocjonalnie. Początki nie były obiecujące, gdy WsiaMać została rozebrana, pozostała po niej sterta brudnych belek, obskurnych tynków i resztek, które wyglądały okropnie. Monika, choć przyznaje, że czasami ocierała łzy ukradkiem, wiedziała, że musi być silna.
Niepewność i strach były jej towarzyszami przez długi czas, nawet już po otwarciu agroturystyki. Przełomem był moment pojawienia się na platformie internetowej.
- Przez cały dzień przychodziły powiadomienia o potwierdzonych rezerwacjach. Zapełniliśmy w kilka dni całe wakacje. Dla nas był to szok. Wakacje minęły, a zainteresowanie babciną chatą na skraju lasu, taką niedoskonałą, gdzie nic nie jest od linijki, rosło. I tu następny szok! Przecież obok kominka nie przewidzieliśmy ogrzewania. Miał to być dom tylko na lato – wspomina Monika.
Z czasem okazało się, że dom, planowany jako letnia atrakcja, sprawdza się również zimą dzięki kominkom i dodatkowemu ogrzewaniu elektrycznemu.
Dla Moniki moment, w którym zdała sobie sprawę, ze to co robi to rzeczywiste spełnienie jej marzenia, przyszedł z chwilą powstania małej WsiaMaciówki, gdy mogła w pełni poświęcić się agroturystyce.
Dla mnie spełnione marzenie oznaczało nie tylko wizualną satysfakcję, ale też inny sposób zarabiania na życie – mówi Monika.
Gdy złożyła wypowiedzenie z pracy na etacie, poczuła, że odnalazła pasję, która stała się jej nowym sposobem życia.
Goście, którzy wracają
WsiaMać przyciąga ludzi kochających tradycję i wiejski klimat. Goście spędzają tu wakacje, święta, a nawet najważniejsze momenty w życiu, jak zaręczyny czy podróże poślubne.
- Opinia gości jest dla mnie niezwykle ważna i za każdym razem cieszę się jak dziecko. Odwiedzają nas niezwykli ludzie, którzy tak jak my kochają stare wiejskie domu z dala od innych, a blisko natury. Jak reagują? Czasem jest zaskoczenie, bo ładniej niż na zdjęciach. Jest radocha, że śpią w skansenie. Zdarza się zaduma, gdy WsiaMać przywołuje wspomnienie domu jak u babci. Jest i entuzjazm, czasem wzruszenie, a nawet łzy - mówi Monika.
Największym komplementem dla właścicieli jest jednak jeden fakt. Fakt, że goście do nich często wracają i to jest najpiękniejszy dowód na to, że było warto.
Odkryj WsiaMaciówkę na Podkarpaciu. Zdjęcia
Autor: Archiwum prywatne/ WsiaMać