Spis treści
- Postanowiłem kiedyś, że będę mieszkał na Dolnym Śląsku
- Dom w sąsiedztwie Karpacza
- Klecza pod Wleniem – dom z piękną kolumną
- Z Karpacza do Klecza i z powrotem
- Ten kamienny dom był kiedyś drewniany!
- Drzwi na balkon, którego nie ma
- Dach trzeba wysunąć
- Posadzka z piaskowca
- Podziemna historia
- Zamiast zakończenia
To miejsce, gdzie nie ma nowych domów. Wszystkie są sprzed II wojny światowej. Często odrapane, oszpecone spękanymi tynkami i zaciekami, ale są piękne, zachwycając swoją prostotą i proporcjami. Na określenie tego miejsca idealnie pasuje słowo „niedzisiejsze”. To zauroczyło państwa Martę i Filipa, gospodarzy wegetariańskiego domu gościnnego dla dorosłych Dwie Brzozy. Pokochali dom i maleńką wioskę pod Wleniem, ale nie od pierwszego wejrzenia.
Postanowiłem kiedyś, że będę mieszkał na Dolnym Śląsku
– To było tak, że jak już miałem 16 lat i byłem kolejny raz na Dolnym Śląsku, to postanowiłem, że będę tu mieszkał. Oczywiście miało to być miejsce gdzieś w górach lub z górskim otoczeniem. Osobiście uważam, że najładniejszym regionem jest Kotlina Kłodzka, ale tam było trudno o pracę, więc z moją przyszłą żoną trafiliśmy w zachodnią część Sudetów, dokładnie do Karpacza. Mieliśmy taki plan na życie, aby pracować z ludźmi i przebywać z nimi. Chcieliśmy spróbować swoich sił w turystyce. Mieliśmy ideę stworzenia domu spotkań dla młodzieży, w którym młodzi ludzie realizują swoje pomysły, wymieniają poglądy. Chcieliśmy to organizować w oparciu o sponsorowane z zewnątrz projekty edukacyjne. Były plany, ale nie mieliśmy ani złotówki na ich realizację. Daliśmy więc ogłoszenie, że chcemy poprowadzić jakiś obiekt turystyczny. Odpowiedziało kilka zainteresowanych osób i w ten sposób rozpoczęliśmy prowadzić mały pensjonat w Karpaczu. Niestety po roku okazało się, że nie przynosi on spodziewanych zysków i właściciele myśleli o jego sprzedaży. Kalkulując, doszliśmy do wniosku, że może moglibyśmy go wydzierżawić i osiągnąć jakieś zyski - opowiada pan Filip.
Bliźniaczki kontra stary dom w Zabrzu
Dom w sąsiedztwie Karpacza
Jak się okazało, czas nie sprzyjał takim decyzjom. Był rok 2009 i światowy krach finansowy. – Wypalił się w nas zapał do stworzenia centrum spotkań z młodzieżą. Zaczął kiełkować inny pomysł na życie – agroturystyka. Na początku pomyśleliśmy o terenach w sąsiedztwie Karpacza, tak do pół godziny drogi, bo tutaj mieliśmy pracę. Niestety, potem była to już godzina z powodu wysokich cen nieruchomości w sąsiedztwie kurortu. Odwiedziliśmy 44 różne miejsca, inne 40, no może 30 podejrzeliśmy na mapach Google. Poszukiwania trwały 7 lat, bo mieliśmy ideę, ale nie byliśmy gotowi psychicznie, aby podjąć ryzyko kupna – mówi pan Filip. – Kilka fajnych miejsc, na które w końcu się decydowaliśmy uciekło nam sprzed nosa. Naszym błędem, o czym dopiero później się przekonaliśmy, było szukanie miejsca idealnego. A więc dostęp do autobusu, do kolei, dobra droga, która ułatwia dojazd, oczywiście ładne widoki i żeby były wszystkie media: wodociąg, gaz, kanalizacja. Działka powinna być płaska i oczywiście położona nie bardzo nisko i nie bardzo wysoko. Takich miejsc nie ma, zrozumieliśmy to, a dodatkowo przyszedł czas, żeby się na coś zdecydować – dodaje pan Filip.
Klecza pod Wleniem – dom z piękną kolumną
– Nastąpiły różne zawirowania w życiu i musieliśmy w końcu podjąć decyzję. Na jednej z platform sprzedażowych wypatrzyliśmy ofertę, która potem znikła, ale zaryzykowaliśmy i zadzwoniliśmy. Okazało się, że dom wciąż jest na sprzedaż. Tak w 2017 r. po raz pierwszy przyjechaliśmy do Kleczy. Miejsce piękne, idealne na agroturytykę, ale dom nas specjalnie nie zauroczył. O wiele ładniejszy stał tuż obok, ale nie był na sprzedaż – uśmiecha się pan Filip. – Zdecydowały chyba wnętrza – sklepienia krzyżowe parteru i podpierająca je obmurowana piaskowcowa kolumna w środku, za którą były drewniane schody na poddasze. Dom odpowiadał nam też powierzchnią, bo nie był zbyt mały, ani zbyt duży. Można powiedzieć: w sam raz na to co zamierzaliśmy tutaj zrobić. No i jeszcze czas dojazdu – 52 minuty z Karpacza, czyli w wyznaczonym limicie – mówi pan Filip.
Z Karpacza do Klecza i z powrotem
Metamorfoza domu kostki w Bydgoszczy!
Państwo Marta i Filip nie przenieśli się do swojego nowego domu w Kleczy, bo tutaj wszystko według nich wymagało przeróbki lub remontu, choć z zewnątrz dom wyglądał przyzwoicie. Był zadbany, a poprzedni właściciel poczynił już także pewne prace remontowe. – Pracowaliśmy i mieszkaliśmy cały czas w Karpaczu i dojeżdżaliśmy do Kleczy. Chcieliśmy mieć wszystko potwierdzone w papierach i legalnie, żeby nikt nie mógł nam czegoś zarzucić, a załatwianie wszelkich pozwoleń i uzgodnień wymaga czasu. Odpowiadało nam to w pewnym sensie, bo nie było pośpiechu. Formalności różnego typu trwały około 12 miesięcy – dorzuca pan Filip.
Stary dom podcieniowy na Żuławach
Ten kamienny dom był kiedyś drewniany!
Dom nie zrobił wielkiego wrażenia na samym początku, ale przyszykował niespodzianki, które utwierdziły państwa Martę i Filipa w słuszności decyzji zakupu. – Można powiedzieć, że na początku remontu odkuliśmy historię tego budynku – uśmiecha się pan Filip. – Jedną z pierwszych rzeczy było skucie tynków. Zrobiliśmy to sami, bo był na to czas. Robota straszna, ale z każdym uderzeniem dłuta otwieraliśmy coraz szerzej oczy ze zdziwienia. Gruba warstwa tynku kryła niesamowite kamienne mury z piaskowca, gdzieniegdzie uzupełnione cegłą. Uwidoczniły historię domu, który ma pewnie z 300 lat. Ściany nie powstawały w jednym czasie, co widać w układzie warstw. Wznoszono je etapami, zastępując pierwotną konstrukcję przysłupową. Nasz dom był kiedyś przysłupowym domem z drewna, jak dawniej większość w Kleczy i jej okolicach. Prawdopodobnie podczas remontów wymieniano kolejno elementy drewniane, zastępując je kamieniem, a cegłą obrabiano otwory okienne. Wewnątrz domu zachowała się część ścian ryglowych, które prawdopodobnie pochodzą z pierwotnej konstrukcji – mówi pan Filip.

i
Drzwi na balkon, którego nie ma
W ścianie frontowej nad wejściem do domu znajduje się frapujące duże okno, inne niż wszystkie, a w dodatku w drewnianej framudze i z okiennicą. Drewno jest już bardzo stare. Po odkuciu tynków tajemnica okna przestała być tajemnicą. Było to pierwotnie w domu przysłupowym, a być może nawet po zastąpieniu drewna kamieniem wyjście na nieistniejący już drewniany balkon. Takie balkony zachowały się na wielu budynkach w okolicy, nawet w domu obok, który też jest już murowany, choć zachował na piętrze ryglowy fragment. To był charakterystyczny element miejscowej architektury. Świadek drewnianej historii domu. Stara, drewniana, nieco przekrzywiona framuga i okiennica stała się oprawą dla dużego nowego okna i prezentuje się doskonale na tle murowanej kamienno-ceglanej fasady.
Dach trzeba wysunąć
Poddasze nie było w tym domu użytkowe, a dodatkowo konstrukcja dachu powodowała, że było niskie. Adaptacja miejsca pod dachem na cele mieszkalne wymagała podniesienia dachu, na co trzeba oczywiście pozwolenia. Nowy dach ma oczywiście nową konstrukcję, a przy okazji w starej więźbie na jednej z belek odkryta została napisana ołówkiem sygnatura cieśli z datą 1846. Dach z reguły wieńczy budowę lub remont, więc obecna kamienna konstrukcja domu musiała powstać wcześniej. Belka została zinwentaryzowana i zachowana, ale na nieszczęście użyta została przez jedną z kolejnych ekip do wzmocnienia konstrukcji stodoły, w dodatku inskrypcją do wewnątrz. Pan Filip nie chciał już jej demontować, ale ma ten element dokładnie obfotografowany.
Dom Eweliny i Darka pod Dębicą
Przy okazji budowy nowej konstrukcji dachu nowi gospodarze postanowili, że dach będzie wyglądał, tak jak w przeszłości. Wymagało to większego wysunięcia jego połaci w stosunku do ścian szczytowych. – Jako anegdotę mogę powiedzieć, że jeździliśmy z żoną po okolicy i prosiliśmy właścicieli starych domów podobnych do naszego, żeby pozwolili nam wejść i zmierzyć szerokość wysunięcia okapu nad szczytem. Zebraliśmy sporą dokumentację, z której wynikało, że maksymalna szerokość to 1.2 m, ale wydawało nam się to za dużo. Zdecydowaliśmy się na 0,9 m i wyszło naprawdę dobrze – uśmiecha się pan Filip.
Posadzka z piaskowca
Kolumnie i sklepieniom krzyżowym parteru towarzyszyła posadzka z dużych płyt piaskowca. Nie było jej widać, bo pokryta była warstwami brudu, pyłu i wielu innych substancji. Trzeba było ten niemal skamieniały gruby nalot zeskrobać. Nie było to takie proste, bo trzymał się mocno. Wymagało to niemal archeologicznej precyzji i delikatności. Piaskowcowa posadzka jest teraz pierwszym elementem, który na swojej drodze spotykają goście i wydają z siebie cichy odgłos zachwytu. Kamień po oczyszczeniu nie wymagał żadnych zabiegów konserwujących. Wystarcza regularne sprzątanie. Z piaskowca jest też oryginalna opaska wokół domu i część podwórka. Co ciekawe podwórko było na pewno podnoszone, bo pod płytami, które widać i warstwą ziemi są kolejne starsze płyty, a być może pod nimi kolejne.
Podziemna historia
– O tym, że zagroda istnieje tutaj od kilkuset lat, świadczą też elementy odkryte przez nas w czasie obniżania podłogi w jadalni. To jedyne takie pomieszczenie, do którego z poziomu podwórka i domu schodzi się po kilku stopniach. Musieliśmy spełnić wymóg wysokości, jaki muszą spełniać takie pomieszczenia. Powinno być 3,5 m, ale my wystąpiliśmy do Sanepidu we Wrocławiu o zmniejszenie wymiaru do 3 m, ze względu na zabytkowy charakter naszego budynku. Udało się, ale musieliśmy wkopać się dość głęboko poniżej obecnych fundamentów. Po wybraniu ziemi i kamieni odkryliśmy konstrukcję, która mogła być częścią bardzo starej budowli, być może jeszcze starszej niż dom przysłupowy – mówi pan Filip.
Zamiast zakończenia
– Wciąż coś się dzieje, ale można powiedzieć, że rozpoczęty zakupem w 2017 r. etap tworzenia domu dla siebie i dla gości mamy za sobą. Skończyliśmy prace remontowe w 2022 r. Mamy tu wszystko, czego potrzeba dla nas i dla naszych gości – mówi pan Filip. – Mamy tu nawet małe gospodarstwo, ogród przy domu i 2 ha gruntu. Wystarcza na nasze potrzeby. Mamy też kartę rolnika. A w stodole jest nawet drewniana przedwojenna młockarnia, teraz element wystroju, ale wciąż można ją uruchomić, choć trzeba użyć sporo siły – uśmiecha się.