„Dwie Brzozy” pod Wleniem. Dom, w którym zakochali się nie od pierwszego wejrzenia

2024-09-07 10:36

Klecza, niewielka wieś pod Wleniem na Dolnym Śląsku, gdzie jedynym równym miejscem, nieco dziurawym, jest asfaltowa droga, choć asfaltu tu już niewiele. Stoi tu dom, któremu nowi właściciele dają krok po kroku nowe życie. Nie mówią, że lepsze – z szacunku dla jego kilkusetletniej historii. Ale inne, spójne ze swoim losem i planami na przyszłość.

Spis treści

  1. Postanowiłem kiedyś, że będę mieszkał na Dolnym Śląsku
  2. Dom w sąsiedztwie Karpacza
  3. Klecza pod Wleniem – dom z piękną kolumną
  4. Z Karpacza do Klecza i z powrotem
  5. Ten kamienny dom był kiedyś drewniany!
  6. Drzwi na balkon, którego nie ma
  7. Dach trzeba wysunąć
  8. Posadzka z piaskowca
  9. Podziemna historia
  10. Zamiast zakończenia

To miejsce, gdzie nie ma nowych domów. Wszystkie są sprzed II wojny światowej. Często odrapane, oszpecone spękanymi tynkami i zaciekami, ale są piękne, zachwycając swoją prostotą i proporcjami. Na określenie tego miejsca idealnie pasuje słowo „niedzisiejsze”. To zauroczyło państwa Martę i Filipa, gospodarzy wegetariańskiego domu gościnnego dla dorosłych Dwie Brzozy, którzy pokochali dom i maleńką wioskę pod Wleniem, ale nie od pierwszego wejrzenia.

Postanowiłem kiedyś, że będę mieszkał na Dolnym Śląsku

– To było tak, że jak już miałem 16 lat i byłem kolejny raz na Dolnym Śląsku, to postanowiłem, że będę tu mieszkał. Oczywiście miało to być miejsce gdzieś w górach lub z górskim otoczeniem. Osobiście uważam, że najładniejszym regionem jest Kotlina Kłodzka, ale tam było trudno o pracę, więc z moją przyszłą żoną trafiliśmy w zachodnią część Sudetów, dokładnie do Karpacza. Mieliśmy taki plan na życie, aby pracować z ludźmi i przebywać z nimi. Chcieliśmy spróbować swoich sił w turystyce. Mieliśmy ideę stworzenia domu spotkań dla młodzieży, w którym młodzi ludzie realizują swoje pomysły, wymieniają poglądy. Chcieliśmy to organizować w oparciu o sponsorowane z zewnątrz projekty edukacyjne. Były plany, ale nie mieliśmy ani złotówki na ich realizację. Daliśmy więc ogłoszenie, że chcemy poprowadzić jakiś obiekt turystyczny. Odpowiedziało kilka zainteresowanych osób i w ten sposób rozpoczęliśmy prowadzić mały pensjonat w Karpaczu. Niestety po roku okazało się, że nie przynosi on spodziewanych zysków i właściciele myśleli o jego sprzedaży. Kalkulując, doszliśmy do wniosku, że może moglibyśmy go wydzierżawić i osiągnąć jakieś zyski, ale to był rok 2009 i światowy krach finansowy – opowiada pan Filip.

Bliźniaczki kontra stary dom w Zabrzu

Dom w sąsiedztwie Karpacza

– Wypalił się w nas zapał do stworzenia centrum spotkań z młodzieżą. Zaczął kiełkować inny pomysł na życie – agroturystyka. Na początku pomyśleliśmy o terenach w sąsiedztwie Karpacza, tak do pół godziny drogi, bo tutaj mieliśmy pracę. Niestety, potem była to już godzina z powodu wysokich cen nieruchomości w sąsiedztwie kurortu. Odwiedziliśmy 44 różne miejsca, inne 40, no może 30 podejrzeliśmy na mapach Google. Poszukiwania trwały 7 lat, bo mieliśmy ideę, ale nie byliśmy gotowi psychicznie, aby podjąć ryzyko kupna – mówi pan Filip. – Kilka fajnych miejsc, na które w końcu się decydowaliśmy uciekło nam sprzed nosa. Naszym błędem, o czym dopiero później się przekonaliśmy, było szukanie miejsca idealnego. A więc dostęp do autobusu, do kolei, dobra droga, która ułatwia dojazd, oczywiście ładne widoki i żeby były wszystkie media: wodociąg, gaz, kanalizacja. Działka powinna być płaska i oczywiście położona nie bardzo nisko i nie bardzo wysoko. Takich miejsc nie ma, zrozumieliśmy to, a dodatkowo przyszedł czas, żeby się na coś zdecydować – dodaje pan Filip.

Klecza pod Wleniem – dom z piękną kolumną

– Nastąpiły różne zawirowania w życiu i musieliśmy w końcu podjąć decyzję. Na jednej z platform sprzedażowych wypatrzyliśmy ofertę, która potem znikła, ale zaryzykowaliśmy i zadzwoniliśmy. Okazało się, że dom wciąż jest na sprzedaż. Tak w 2017 r. po raz pierwszy przyjechaliśmy do Kleczy. Miejsce piękne, idealne na agroturytykę, ale dom nas specjalnie nie zauroczył. O wiele ładniejszy stał tuż obok, ale nie był na sprzedaż – uśmiecha się pan Filip. – Zdecydowały chyba wnętrza – sklepienia krzyżowe parteru i podpierająca je obmurowana piaskowcowa kolumna w środku, za którą były drewniane schody na poddasze. Dom odpowiadał nam też powierzchnią, bo nie był zbyt mały, ani zbyt duży. Można powiedzieć: w sam raz na to co zamierzaliśmy tutaj zrobić. No i jeszcze czas dojazdu – 52 minuty z Karpacza, czyli w wyznaczonym limicie – mówi pan Filip.

Z Karpacza do Klecza i z powrotem

Metamorfoza domu kostki w Bydgoszczy!

Państwo Marta i Filip nie przenieśli się do swojego nowego domu w Kleczy, bo tutaj wszystko według nich wymagało przeróbki lub remontu, choć z zewnątrz dom wyglądał przyzwoicie. Był zadbany, a poprzedni właściciel poczynił już także pewne prace remontowe. – Pracowaliśmy i mieszkaliśmy cały czas w Karpaczu i dojeżdżaliśmy do Kleczy. Chcieliśmy mieć wszystko potwierdzone w papierach i legalnie, żeby nikt nie mógł nam czegoś zarzucić, a załatwianie wszelkich pozwoleń i uzgodnień wymaga czasu. Odpowiadało nam to w pewnym sensie, bo nie było pośpiechu. Formalności różnego typu trwały około 12 miesięcy – dorzuca pan Filip.

Stary dom podcieniowy na Żuławach

Ten kamienny dom był kiedyś drewniany!

Dom nie zrobił wielkiego wrażenia na samym początku, ale przyszykował niespodzianki, które utwierdziły państwa Martę i Filipa w słuszności decyzji zakupu. – Można powiedzieć, że na początku remontu odkuliśmy historię tego budynku – uśmiecha się pan Filip. – Jedną z pierwszych rzeczy było skucie tynków. Zrobiliśmy to sami, bo był na to czas. Robota straszna, ale z każdym uderzeniem dłuta otwieraliśmy coraz szerzej oczy ze zdziwienia. Gruba warstwa tynku kryła niesamowite kamienne mury z piaskowca, gdzieniegdzie uzupełnione cegłą. Uwidoczniły historię domu, który ma pewnie z 300 lat. Ściany nie powstawały w jednym czasie, co widać w układzie warstw. Wznoszono je etapami, zastępując pierwotną konstrukcję przysłupową. Nasz dom był kiedyś przysłupowym domem z drewna, jak dawniej większość w Kleczy i jej okolicach. Prawdopodobnie podczas remontów wymieniano kolejno elementy drewniane, zastępując je kamieniem, a cegłą obrabiano otwory okienne. Wewnątrz domu zachowała się część ścian ryglowych, które prawdopodobnie pochodzą z pierwotnej konstrukcji – mówi pan Filip.

Dwie Brzozy - Klecza
Autor: Dwie Brzozy Drzwi na balkon, którego nie ma

Drzwi na balkon, którego nie ma

W ścianie frontowej nad wejściem do domu znajduje się frapujące duże okno, inne niż wszystkie, a w dodatku w drewnianej framudze i z okiennicą. Drewno jest już bardzo stare. Po odkuciu tynków tajemnica okna przestała być tajemnicą. Było to pierwotnie w domu przysłupowym, a być może nawet po zastąpieniu drewna kamieniem wyjście na nieistniejący już drewniany balkon. Takie balkony zachowały się na wielu budynkach w okolicy, nawet w domu obok, który też jest już murowany, choć zachował na piętrze ryglowy fragment. To był charakterystyczny element miejscowej architektury. Świadek drewnianej historii domu. Stara, drewniana, nieco przekrzywiona framuga i okiennica stała się oprawą dla dużego nowego okna i prezentuje się doskonale na tle murowanej kamienno-ceglanej fasady.

Dach trzeba wysunąć

Poddasze nie było w tym domu użytkowe, a dodatkowo konstrukcja dachu powodowała, że było niskie. Adaptacja miejsca pod dachem na cele mieszkalne wymagała podniesienia dachu, na co trzeba oczywiście pozwolenia. Nowy dach ma oczywiście nową konstrukcję, a przy okazji w starej więźbie na jednej z belek odkryta została napisana ołówkiem sygnatura cieśli z datą 1846. Dach z reguły wieńczy budowę lub remont, więc obecna kamienna konstrukcja domu musiała powstać wcześniej. Belka została zinwentaryzowana i zachowana, ale na nieszczęście użyta została przez jedną z kolejnych ekip do wzmocnienia konstrukcji stodoły, w dodatku inskrypcją do wewnątrz. Pan Filip nie chciał już jej demontować, ale ma ten element dokładnie obfotografowany.

Dom Eweliny i Darka pod Dębicą

Przy okazji budowy nowej konstrukcji dachu nowi gospodarze postanowili, że dach będzie wyglądał, tak jak w przeszłości. Wymagało to większego wysunięcia jego połaci w stosunku do ścian szczytowych. – Jako anegdotę mogę powiedzieć, że jeździliśmy z żoną po okolicy i prosiliśmy właścicieli starych domów podobnych do naszego, żeby pozwolili nam wejść i zmierzyć szerokość wysunięcia okapu nad szczytem. Zebraliśmy sporą dokumentację, z której wynikało, że maksymalna szerokość to 1.2 m, ale wydawało nam się to za dużo. Zdecydowaliśmy się na 0,9 m i wyszło naprawdę dobrze – uśmiecha się pan Filip.

Posadzka z piaskowca

Kolumnie i sklepieniom krzyżowym parteru towarzyszyła posadzka z dużych płyt piaskowca. Nie było jej widać, bo pokryta była warstwami brudu, pyłu i wielu innych substancji. Trzeba było ten niemal skamieniały gruby nalot zeskrobać. Nie było to takie proste, bo trzymał się mocno. Wymagało to niemal archeologicznej precyzji i delikatności. Piaskowcowa posadzka jest teraz pierwszym elementem, który na swojej drodze spotykają goście i wydają z siebie cichy odgłos zachwytu. Kamień po oczyszczeniu nie wymagał żadnych zabiegów konserwujących. Wystarcza regularne sprzątanie. Z piaskowca jest też oryginalna opaska wokół domu i część podwórka. Co ciekawe podwórko było na pewno podnoszone, bo pod płytami, które widać i warstwą ziemi są kolejne starsze płyty, a być może pod nimi kolejne.

Podziemna historia

– O tym, że zagroda istnieje tutaj od kilkuset lat, świadczą też elementy odkryte przez nas w czasie obniżania podłogi w jadalni. To jedyne takie pomieszczenie, do którego z poziomu podwórka i domu schodzi się po kilku stopniach. Musieliśmy spełnić wymóg wysokości, jaki muszą spełniać takie pomieszczenia. Powinno być 3,5 m, ale my wystąpiliśmy do Sanepidu we Wrocławiu o zmniejszenie wymiaru do 3 m, ze względu na zabytkowy charakter naszego budynku. Udało się, ale musieliśmy wkopać się dość głęboko poniżej obecnych fundamentów. Po wybraniu ziemi i kamieni odkryliśmy konstrukcję, która mogła być częścią bardzo starej budowli, być może jeszcze starszej niż dom przysłupowy – mówi pan Filip.

Zamiast zakończenia

– Wciąż coś się dzieje, ale można powiedzieć, że rozpoczęty zakupem w 2017 r. etap tworzenia domu dla siebie i dla gości mamy za sobą. Skończyliśmy prace remontowe w 2022 r. Mamy tu wszystko, czego potrzeba dla nas i dla naszych gości – mówi pan Filip. – Mamy tu nawet małe gospodarstwo, ogród przy domu i 2 ha gruntu. Wystarcza na nasze potrzeby. Mamy też kartę rolnika. A w stodole jest nawet drewniana przedwojenna młockarnia, teraz element wystroju, ale wciąż można ją uruchomić, choć trzeba użyć sporo siły – uśmiecha się.

Nowe życie domu podcieniowego na Żuławach. Odbudowa budynku z historią