Uratowali młyn sprzed 400 lat, a może starszy? Wciąż odkrywają jego tajemnice
Zabytkowy młyn w Wojciechowie odzyskał blask dzięki pasji i fascynacji starą zabudową Sudetów. Stał się realizacją marzeń o byciu bliżej gór i uratowania zabytku. - Kiedy staliśmy się jego właścicielami wiedzieliśmy, że czeka nas fascynująca przygoda. Mamy dom z tajemnicami, zagadkami, które jeszcze długo będziemy odkrywać - mówią inwestorzy. 3 sierpnia organizują święto swojego młyna. Będzie można go zwiedzić i posłuchać jego historii.
Autor: Jacek Kiljański
Spis treści
- Na początku była fascynacja regionem
- Poszukiwanie miejsca dla siebie
- Młyn, gospodarze i duchy
- Mamy wspaniałych sąsiadów
- Trzeba zakasać rękawy
- Łupek, czyli tak jak dawniej
- Okna z kołkiem
- Zabytek dawnego młynarstwa
- Młyn ma prawie 400 lat!
- Dom, a trochę muzeum
Lubomierz znają chyba wszyscy w Polsce, bo w plenerach miasta realizowano zdjęcia kultowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego „Sami swoi”. Miasto położone jest malowniczo pośród łagodnych wzniesień Pogórza Izerskiego. To tutaj, przy wąskiej i krętej drodze z Lubomierza leży Wojciechów.
Na początku była fascynacja regionem
Nowych właścicieli starego młyna przyciągnęły tu marzenia o własnym domu sudeckim. Na początku były wycieczki i zainteresowanie Sudetami, ich krajobrazem, architekturą i aurą tajemnicy, jaka otacza ten piękny region. W trakcie przemierzania sudeckich szlaków państwa Małgorzatę i Jacka zafascynowały szczególnie ogromnych rozmiarów domy sudeckie. Kiedy bywali tutaj, patrzyli jak wiele takich obiektów obraca się w ruinę lub jest remontowanych niezgodnie ze swoim stylem.
W pewnym momencie stwierdzili, że może uda im się uratować jeden z tych pięknych budynków. Marzenia o uratowaniu zabytku zaczęli przekuwać w czyn w czasie pandemii koronawirusa, poszukując ofert sprzedaży starych domów w Sudetach.
Poszukiwanie miejsca dla siebie
Samo poszukiwanie było jak przygoda i rozbudzało wyobraźnię. Zainteresowanie wzbudziło kilka miejsc, w których widzieli potencjał. Młyn był jedną z dwóch najciekawszych, które ostatecznie wzięli pod rozwagę. Do ostatecznej decyzji przekonała ich rozmowa z Witoldem Podsiadło, specjalistą z dziedziny renowacji zabytkowych domów, który prowadzi firmę zajmującą się remontami tradycyjnych śląskich zabudowań i jest właścicielem tartaku.
- Kiedy pokazaliśmy mu młyn, od razu usłyszeliśmy, że jest to bardzo ciekawy obiekt – wspomina pan Jacek. To on powiedział, że mimo iż w ogłoszeniu była informacja, że to dom z 1937 roku, to jest on na pewno dużo starszy. O tym jak bardzo jest wiekowy, dowiedzieliśmy się dużo później - mówi inwestor.
Finalizacja zakupu odbyła się w 2021 r. i od tamtej pory trwa przywracanie młynowi jego historycznego wyglądu. Jest już bardzo blisko zakończenia prac.
Młyn, gospodarze i duchy
Młyn był w całkiem niezłym stanie. Jeszcze w latach 70. XX w. regularnie pracował, a sporadycznie jeszcze pod koniec lat 80.
– Kiedy staliśmy się jego właścicielami wiedzieliśmy, że czeka nas fascynująca przygoda. Oto mamy przed sobą dom z tajemnicami, zagadkami, które będziemy odkrywać jeszcze długo. Prace inwentaryzacyjne powierzyliśmy parze architektów z Lubania, Magdzie i Krzysztofowi Ałykowom, którzy stali się dobrymi duchami naszego młyna. Przygotowali projekt jego remontu, adaptacji i wciąż pomagają w nadzorze inwestorskim – mówi pan Jacek.
Mamy wspaniałych sąsiadów
Młyn pełnił ważną rolę w życiu wsi. Był miejscem spotkań, rozmów, plotek. Obok kościoła i karczmy to najbardziej jednoczące mieszkańców miejsce.
- Mieszkańcy ucieszyli się że chcemy go przywrócić do świetności. Byli bardzo zainteresowani naszymi poczynaniami. Spotykaliśmy się na każdym kroku z ogromną życzliwością. Mamy wspaniałych sąsiadów. Poznaliśmy też mnóstwo innych osób. Uczestniczyliśmy w świętach i uroczystościach wiejskich. Jesteśmy ciekawi historii i ciekawostek z lokalnego życia. Ludzie chcieli poznać nas, a my ich.
Okazało się, że wielu mieszkańców ma swoje własne historie związane z młynem. Niektóre śmieszne, inne nie, ale całość stworzyła wspólną historię tego miejsca w ostatnich kilkudziesięciu latach. Ci starsi też byli przybyszami. Wielu z nich pochodziło z kresów z dawnego województwa tarnopolskiego, część wróciła z zesłania na Syberii, inni przyjechali z centralnej i południowo-wschodniej Polski. Przyjęli nowych przybyszów bez wahania.
Trzeba zakasać rękawy
- Remont zaczęliśmy od… stodoły. Była w opłakanym stanie. W zasadzie rozpadała się w oczach. Konstrukcja okazała się jednak zdrowa, a w dodatku wyszło, że to obiekt z końca XVIII w. Drewniany szkielet został wykorzystany do stworzenia ścian ryglowych, które doskonale wkomponowały się w otoczenie młyna – mówi Pan Jacek
Potem przyszedł czas na budynek główny, który składa się korpusu i małej dobudówki. Na początku trzeba było wyremontować dach. Na głównym budynku jedna połać była kryta oryginalnym łupkiem, druga prawdopodobnie po uszkodzeniu, została przykryta eternitem. Zachowały się też piękne wyłożone łupkiem ściany szczytowe, szczególnie piękna była ta od strony drogi. Niestety, płytki łupka odpadały przy każdym powiewie wiatru i zagrażały przechodzącym. Trzeba było je szybko wymienić.
Łupek, czyli tak jak dawniej
Nowi właściciele chcieli, aby młyn wyglądał jak kiedyś, więc zdecydowali, że nowe pokrycie wykonane będzie też z łupka. Stare było wykonane staroniemieckim sposobem krycia, na nowe dekarz wybrał sposób niemiecki. Wymienione zostały zepsute elementy konstrukcji dachu i deskowanie. Połacie ozdobiły, tzw. szczupaki, czyli rodzaj prostokątnych lukarn. Odtworzone zostały też łupkowe szczyty, szczególnie pięknie wygląda ten od strony drogi z trzech odmian kolorystycznych z drobnymi elementami w formie łusek oraz wzorami w formie łuków i krzyżem w zwieńczeniu.
- To był ten moment, kiedy stwierdziliśmy, że naprawdę było warto – mówi pan Jacek. – Potem nie poszło jak z płatka, ale byliśmy przekonani, że to się musi udać. Doprowadziliśmy nowe media, wykonaliśmy przyłącza, wykopaliśmy studnię głębinową i rozpoczęliśmy porządkowanie w obejściu.
Okna z kołkiem
– W czasie remontu na nasz wniosek młyn został wpisany do rejestru zabytków. Wpisując mieliśmy świadomość że nie chcemy robić czegoś co byłoby niezgodne z linią konserwatorską. Nie narzekamy na współpracę z urzędem – mówi Pan Jacek. – W trakcie remontu nie robimy nic, co naruszałoby historyczną strukturę budynku i byłoby sprzeczne z dawnym przeznaczeniem i oryginalnym wykonawstwem. Stąd, np. tynki wapienne starego typu i wspomniane już pokrycie z łupka. Na ile to możliwe wykorzystujemy to co zastaliśmy lub używamy starych materiałów, np. drewna z rozbiórek. Wszystkie okna wykonane zostały na nasze zamówienie. Niektóre są kopiami starych elementów, w których zastosowane zostało szkło ciągnione, a szyby są mocowane nie na kit tylko wsuwane w spinaną na specjalny kołek konstrukcję.
W części mieszkalnej są oczywiście okna z szybą zespoloną, ale wykonane według starego wzoru. Połowa domu nie będzie jednak ogrzewana i tam są właśnie zamontowane kopie z użyciem starego ciągnionego szkła. Wykorzystaliśmy stare elementy okuć. Na poddaszu mamy też jednak nowe pokoje, wykonane z użyciem współczesnych materiałów, np. ścianek gipsowo-kartonowych.
Zabytek dawnego młynarstwa
Budynek jest niezwykły, bo aż na czterech kondygnacjach znajduje się zespół maszyn młyńskich tworzący pełną linię produkcyjną. Wiele z nich pochodzi z XIX w. Zachowała się także studnia, na której był niegdyś turbina wodna. Miejsce w ścianie szczytowej gdzie był zamontowany wał koła wodnego jest zamurowane cegłą. Zachowana kamienna ściana, która musiała wytrzymać obciążenie obracającego się napędu jest specjalnie wyeksponowana na tle otynkowanych murów. Ogromne głazy z jakich jest zbudowana wyglądają imponująco.
Młyn ma prawie 400 lat!
Inwestorzy usiłowali dotrzeć do historii domu sprzed wojny i znaleźć o nim informacje. Nie ma w Polsce zachowanej żadnej dokumentacji. Zgodnie z opinią pana Witolda Podsiadły, architektura młyna sugeruje, że ma historię sięgającą co najmniej XVIII w.
– W czasie prac w różnych miejscach domu znajdowaliśmy różne daty odsyłające do XIX w. Wiele pomogła odkryć niemiecka historyczka Doris Baumert, działaczka zaangażowana w kultywowanie historii Sudetów. Znalazła zapiski, które potwierdzały istnienie młyna w Wojciechowie od kilku wieków.
Cennym dowodem było badanie dendrochronologiczne drewna z konstrukcji. Okazało się, że wszystkie belki pochodzą z drzew ściętych w 1655 r. Można więc przyjąć, że budynek młyna pochodzi z tego roku. Chociaż było to w czasie, kiedy region podnosił się ze zniszczeń wojny trzydziestoletniej, więc ta data może być datą odbudowy młyna, kóry mógł istnieć tu nawet wcześniej – opowiada pan Jacek.
Dom, a trochę muzeum
– To będzie nasz dom, w którym będziemy mieszkać, na razie okresowo, a w przyszłości może na stałe. W środku mamy przygotowane dodatkowe pomieszczenia i istnieje możliwość ich wynajmowania, ale nie jest to nasz główny plan. Bardzo byśmy chcieli, aby młyn był domem był otwartym. Chcemy pokazywać część młyńska, cieszymy się że będziemy mogli otworzyć drzwi dla gości. Nie będzie to muzeum w pełnym słowa znaczeniu, ale będzie czasem otwarte dla zainteresowanych – mówi pan Jacek.
– 3 sierpnia 2024 r. organizujemy święto i otwarcie naszego młyna. Chcemy go pokazać i opowiedzieć jego historię. To nie miało być duże święto, ale pocztą pantoflową wieść o tym wydarzeniu rozniosła się na „falach internetu”.
Pewien udział w tym rozgłosie miała grupa entuzjastów, zwana „ruinersami”, którzy, tak jak my mieszkają lub remontują stare, zapomniane domy i gospodarstwa. W wydarzenie włączyli się też chętnie mieszkańcy Wojciechowa. Wszyscy będą zaangażowani w dniu otwartego młyna, bo fakt, że młyn jest niemal taki jak dawniej ma dla nich wielkie znaczenie.
Autor: Jacek Kiljański