Spis treści
- Kowary. Przetarg wygrany, dom przegrany
- Strumień w domu, 17 warstw papy i latający styropian
- Stary dom. Część zrębowa ma 200 lat
- Fachowcy doradzali im ścianki z karton-gipsu
- Podnieśli cały dom, żeby ratować konstrukcję i go wyprostować
- Krzywy dach wykonany solidnie - udało się go uratować
- Oryginalna kamienna ściana w domu
- Deski na podłodze, gont na powale i weranda
- Wciąż jest co robić, ale są i przyjemności
- Zobacz też zdjęcia uratowanego domu w Kleczy
Kowary. Przetarg wygrany, dom przegrany
Dom był zamieszkany nieprzerwanie. Po 1945 r. stał się własnością gminy, ale samorząd przez wiele lat nie miał uporządkowanych spraw należących do siebie nieruchomości.
Kiedy ostatni lokatorzy wyprowadzili się, a Kasia i Jacek dowiedzieli się w 2008 r., że dom będzie do kupienia, okazało się, że trwa właśnie regulacja stanu prawnego i trzeba poczekać.
- Kiedy widzieliśmy go pierwszy raz, krótko po opuszczeniu ostatnich lokatorów, wyglądał jeszcze całkiem normalnie. Był zaniedbany, ale kompletny. W to, co stało się przez rok, kiedy był pozbawiony dozoru i opieki trudno uwierzyć. Dom na naszych oczach został pozbawiony wszystkiego co miało lub nie miało wartości. Stał się ruiną pozbawioną okien, drzwi, instalacji. Został rozszabrowany. Jeszcze tydzień przed przetargiem były niektóre elementy, np. takie piękne okienko u samego szczytu na strychu, które bardzo mi się podobało. Niestety, po przetargu okienka już nie było – opowiada Kasia z nutą smutku. - Zawzięliśmy się i pomimo tej dewastacji. No i się zaczęło, a co ciekawsze trwa do dzisiaj – dodaje. To typowe dla ruinersów, którzy z mozołem i wbrew logice przywracają do życia takie zapomniane domy, a Kasia jest współtwórczynią Fundacji "Ruinersi na Dolnym Śląsku".
Strumień w domu, 17 warstw papy i latający styropian
Dom przejmowany przez Kasię i Jacka wyglądał jakby był w stanie był w stanie surowym – bez podłóg, okien, instalacji i z dachem całym w dziurach. Środek przypominał wysypisko śmieci, przez które przepływał strumień. Pierwszy kontener śmieci ważył 10 ton. Papa na dachu miała 17 warstw, zdzieranych mozolnie przez Kasię z pomocą siekiery.
Na początku zabezpieczyli cały dom, aby już nikt nie mógł do niego wejść, zabijając wszystkie otwory płytą OSB. Pierwsze 5 lat poświęcili się remontowi totalnie, spędzając tutaj każde wolne chwile, weekendy, urlopy. Mogli liczyć na wsparcie rodziców, którzy mieszkali w Kowarach i u których mogli nocować.
Do najbardziej pamiętnych momentów należy pewien weekend, kiedy wichura porwała zdemontowany, złożony i zabezpieczony styropian i rozrzuciła go po całej okolicy.
– Całą sobotę go demontowaliśmy ze ścian i sufitów całego domu, a całą niedzielę zbieraliśmy do worków, chodząc po okolicznych łąkach. To było straszne. Do dziś go znajdujemy, a Jacek wtedy musi dodać swoją kwestię „O znowu znalazłaś swój ulubiony materiał budowlany” – śmieje się Kasia.
Stary dom. Część zrębowa ma 200 lat
Budynek nie był jednolity. Najstarsza część – zrębowa, mieszkalna i murowana, gospodarcza – mogą mieć ponad 200 lat. Odnalezione w piwnicy osmalone kamienie mogą świadczyć o istnieniu tu dawniej pieca hutniczego. To przypomina o przeszłości Kowar jako „Kuźniczej Góry”, bo tak można przetłumaczyć historyczną, niemiecką nazwę miasta.
W latach 20. XX w. została dobudowana piętrowa część obecnego domu z mansardowym dachem. Z informacji od potomkini dawnych właścicieli, która z Niemiec wyemigrowała do Kanady wynika, że służyło ono wynajmowi letnikom z Berlina.
- Teraz już nie korespondujemy, ale kiedyś udało nam się pozyskać trochę informacji o naszym domu. Otrzymaliśmy też trzy archiwalne zdjęcia odbite na ksero, które przechowujemy jak relikwie. Letni wynajem to był znaczący element całego ich rocznego budżetu, bo nie byli majętną rodziną. Jednak coś za coś, bo przeznaczali wówczas cały dom pod wynajem, a sami wyprowadzali się do babci. W tym domu było wtedy wszystko co klient z Berlina, który chciał tu umieścić rodzinę na całe lato mógł wymagać, a więc 2 kuchnie, 2 toalety, łazienki. Naprawdę luksus jak na wiejską chałupę w tamtych czasach. Jak my rozpoczynaliśmy remont nie było już niczego – mówi Kasia.

i
Fachowcy doradzali im ścianki z karton-gipsu
W domu wszystko trzeba było robić od nowa. Nie zawsze był czas, nie zawsze pieniądze, a większość prac starali się wykonywać sami. Jacek działa w branży budowlanej, więc było trochę łatwiej, ale ten dom jest wybudowany w zupełnie innej technologii, nie przystającej do czasów współczesnych i nie chcieli tego zmieniać.
Wiele razy słyszeli od fachowców, żeby zrezygnowali z tej mrzonki i poszli na łatwiznę. Ścianki gips-karton, okna z tworzywa, blachodachówka na dach. O nie, tego nie chcieli, ale z drugiej strony w domu nie pozostało wiele oryginalnych elementów.
– Została w zasadzie sama konstrukcja. Udało nam się znaleźć jedno okno z tej zrębowej części i ocalić z niego tylko szprosy, ale posłużyło za wzór do odtworzenia innych. Jeździliśmy też po okolicy i podglądaliśmy podobne domy. Jeden bardzo podobny, niemal bliźniak naszego stoi w Ogorzelcu za Przełęczą Kowarską. Zaopatrzyliśmy się w literaturę. Z mozołem próbowaliśmy wybrać możliwie najbardziej prawdopodobne rozwiązania. Dom jest jednak próbą rekonstrukcji, jakimś rodzajem możliwego wariantu rzeczywistości.
Podnieśli cały dom, żeby ratować konstrukcję i go wyprostować
- Mieliśmy duży problem z zawilgoceniem i zniszczeniem belek w izbie zrębowej. Były one dodatkowo narażone na wodę przez uszkodzenie starego wykonanego jeszcze przed wojną drenażu z pięknych kamionkowych rur z Bolesławca. Uszkodziły go prace ziemne prowadzone przez miasto w czasie, kiedy dom był opuszczony. To był jeden z momentów, kiedy zaprocentowało doświadczenie budowlane Jacka i jego pomysłowość - opowiada Kasia.
- Przekonał mnie do szaleńczego pomysłu, aby wymienić przegniłe elementy konstrukcji poprzez... podniesienie domu. Dzięki kolejowemu podnośnikowi udało się wymienić przegniłe elementy i odtworzyć układ ścian. Dodatkowo dom został też trochę wyprostowany, bo przez podmywanie i zawilgocenie jedna jego część osiadła. Dom dostał nowe życie – mówi Kasia.
Krzywy dach wykonany solidnie - udało się go uratować
Dach, choć krzywy okazał się solidną, chociaż wykonaną nie do końca z niemiecką precyzją konstrukcją. - Jacek musiał wiele rzeczy z naszym przyjacielem Tomaszem poprawiać, żebyśmy mogli pomyśleć o nowym pokryciu. Chcieliśmy łupek i nawet przywieźliśmy go, ale przyszedł fachowiec, zresztą ze środowiska ruinersów i powiedział, że dach nie wytrzyma. Długo się zastanawialiśmy jakie pokrycie wybrać. Nie mieliśmy dużego wyboru ze względu na skrzywienie dachu. Wybraliśmy aluminiowe płytki, które są imitacją pokrycia łupkowego. Ten materiał pozwolił na korekcję krzywizny. Wyszło naprawdę bardzo efektownie.
Oryginalna kamienna ściana w domu
Z częścią murowaną też były problemy, bo oryginalna kamienna ściana została przez kolejnych, dawnych właścicieli pokryta patchworkiem tynku. W miejscach gdzie trzymano zwierzęta ten tynk był dodatkowo zanieczyszczony odchodami. Po odkuciu trzeba było oczyścić kamień. – Moja przyjaciółka, która jest renowatorem kamienia powiedziała nam jak to zrobić. Po czym jednak przyjechała tu do nas i dokończyła już fachowo rozpoczętą nieco nieporadnie przez nas pracę. To żmudny proces, któremu trzeba poddać każdy kamień w murze.
Smaruje się go perhydrolem najbardziej stężonym, po czym nakłada się siedem warstw ligniny i okrągłym dużym pędzlem odciska „pieczątki” jedna przy drugiej, aby docisnąć tę warstwę odsączającą do ściany. Taką operację należy przeprowadzić dla każdego kamienia trzy razy! Przyjaciółka przyjeżdżała tu do naszej chatki i zostawała po kilka dni mozolnie oczyszczając fragment po fragmencie. Do dzisiaj brakuje mi słów jak bardzo jestem jej za to wdzięczna – mówi Kasia.

i
Deski na podłodze, gont na powale i weranda
Część podłóg jest wykonana pod ogrzewanie podłogowe, ale w części domu chcieli mieć deski, takie szerokie jak to było w zwyczaju w tych domach kiedyś. Nie chcieli nowych. Drewniane podłogi zdobywali stopniowo – z odzysku, ze starych kamienic. Część pochodzi z Kamieńca Ząbkowickiego, a ich właściciel twierdził, że już nic z nich nie będzie. Zachowały swój charakter i świetnie prezentują się we wnętrzach.
Na dachu zachowały się fragmenty ponadstuletniego śląskiego gontu – prawdopodobnie z modrzewia. Większość tego pięknego pokrycia została zniszczona przez złą eksploatację i brak remontów. Ocalone deszczułki posłużyły jako wykończenie powały w szopie, która od pewnego czasu jest już piękną werandą. - To nasz ostatni nabytek, z którego jestem szczególnie dumna.
Marzyłam o takiej werandzie. Zrobił nam ją przepięknie znajomy stolarz. Wykorzystał do tego odzyskane przez nas stare półki drewniane, które długo czekały na swój czas. Powstało piękne wnętrze zalane mnóstwem światła wpadającym przez duże okna ze szprosami. Ma klimat sudeckiego schroniska – mówi Kasia.
Wciąż jest co robić, ale są i przyjemności
Remont trwa już 16 lat. Były włamania, straty, pomoc przyjaciół, momenty zwątpienia. Ale dom stoi, pięknieje i oddaje swoją wartość – historią, przyrodą i tym, że jest dokładnie taki, jak chcieli. – To nie koniec, ale już jest radość – mówi Kasia. Dziś w domu są już trzy łazienki, część pomieszczeń jest gotowa do zamieszkania. Na dokończenie remontu czeka izba zrębowa. Skuliśmy już cały tynk, który był na belkach - zamocowany na tysiącach gwożdzików i trzcinie. Na suficie, oprócz styropianu było kilka warstw farby i dziegieć, więc trzeba to było usuwać ręcznie.Dodatkową atrakcją są zwierzęta: borsuki, sarny, jelenie, a nawet wilki. Odwiedził nas też ryś. – To nasze prywatne dzikie zoo. I nagroda za trud.
Zobacz też zdjęcia uratowanego domu w Kleczy
