Ogród powinien nas rozluźniać, a nie spinać - rozmowa z Eweliną twórczynią kanału "Zakazany Ogród"
Historia Eweliny to żywy dowód na to, że prawdziwa pasja może przerodzić się w coś znacznie większego. Zawodowo związana z branżą kosmetyczną Ewelina znalazła w ogrodnictwie odskocznię od codziennych obowiązków. Wyniesiona z domu miłość do kwiatów doprowadziła do założenia na YouTubie kanału “Zakazany Ogród”, a później do otwarcia ogrodniczego sklepu internetowego. Teraz razem z mężem realizuje nowy ambitny projekt - farmę kwiatową „Różowe pole”!
Autor: Szymon Starnawski
Zacznijmy od początku! Czy mogłaby Pani opowiedzieć, jak rozpoczęła się Pani przygoda z ogrodnictwem, która doprowadziła Panią do założenia swojego kanału na YouTubie? Zawodowo działa Pani w całkiem innej branży.
Mam firmę związaną z branżą kosmetyczną. Ogród stał się dla mnie odskocznią od pracy. Wiele lat temu założyłam swoją firmę, która mi się rozrosła. Później jako dorosła kobieta mieszkająca na wsi z mężem i dziećmi dbałam o swój ogród, ale w pewnym momencie odczułam potrzebę, by dbać o niego jeszcze bardziej! Chcę po nim spacerować jak po małym parku. Tą odskocznią zaczęłam się później dzielić na YouTubie.
Czyli to nie było tak, że zmieniła Pani całkiem ścieżkę kariery? Firma i pasja ogrodnicza idą obok siebie równolegle?
Dokładnie tak! Aczkolwiek można powiedzieć, że nastąpiła mocna zmiana, ponieważ w tym roku zakładamy z mężem farmę kwiatową “Różowe pole”. Zaczęliśmy robić też wszelkie uprawnienia pod rolnictwo, żebyśmy mogli uprawiać własne dalie i móc je sprzedawać. W Polsce większość dalii jest importowanych.
Z jednej strony branża beauty, z drugiej fascynacja kwiatami. Co sprawiło, że kwiaty stały się tak ważnym elementem Pani życia?
Pochodzę z Muszyny. Mieszkaliśmy tam nie w centrum, ale na obrzeżach. Moi dziadkowie mieli gospodarstwo rolne. Uprawiali warzywa i hodowali zwierzęta. Babcia miała ogródek na kwiaty cięte. Ja jako dziecko byłam takim małym rzepem, które przy tych dziadkach wszędzie chodził, ze wszystkiego korzystał.
Duży przełom nastąpił w momencie, gdy moja mama założyła ogród, który kompletnie nie miał być rolny, ale właśnie kwiatowy. Pamiętając ciężką pracę w polu, zamarzyła sobie, że nie będzie mieć nic, co przynosi plony, tylko po prostu będzie mieć kwiaty. No i mnie do tego ogrodu wciągnęła. Ta mocna miłość do kwiatów zawsze była w mojej rodzinie. Aktualnie mama ma i kwiaty i warzywa.
Jak ona się objawiała jeszcze przed założeniem kanału na YouTubie?
Jak już mieszkałam w swoim mieszkaniu, to cały balkon był w kwiatach. Sadziłam tam też malutkie pomidorki. No, a kiedy miałam już swój dom, to po prostu potrzebowałam wręcz takiej ogrodowej magii: i tych kwiatów, i tych roślin, i tego całego życia ogrodowego. W lecie ogród jest jak drugi dom i aż chce się, aby był piękny. Właśnie w tym momencie zaczęłam już tak mocniej się nim zajmować. Dzięki niemu mogłam odreagować wszelkie stresy.
Nie przerażała Pani nawet praca fizyczna?
Wszelkie takie rzeczy, jak wyjście z łopatą czy ubrudzenie się wcześniej były dla mnie najcięższe i jakoś je pomijałam. Przeważnie mój mąż wsadzał roślinny lub pomagał ktoś obcy. Jednego popołudnia zaczęłam te roślinny sadzić sama.
Okazało się, że mam z tego taką niesamowitą satysfakcję — jeszcze większą niż z samego oglądania tych roślin i ich pielęgnowania. Zależy mi na tym, żeby wyjść z tego stereotypu, że nowoczesna kobieta nie potrafi się ubrudzić i stroni od łopaty.
Każda z roślin ma inne wymagania, inne potrzeby. Skąd wiedziała Pani, jak o nie dbać. Skąd czerpała Pani wiedzę?
Z różnych miejsc. Pierwsze rośliny, które sadziłam, to były rośliny, które kojarzyły mi się faktycznie z domem. Bardzo często zaczynało się po prostu od telefonu do mamy. Moja teściowa, która też kocha kwiaty, też ma dużą wiedzę. Sadziłam te rośliny, o których już coś wiedziałam, a jeżeli nie wiedziałam, no to dzwoniłam do źródła po prostu.
Przykładowo od zawsze żyły we mnie róże i nawet nie wiem, skąd tyle o nich wiem. Pozyskiwałam ją mimochodem: np. z jakichś czasopism, gdy nie było dobrze rozwiniętego internetu. W zimowe miesiące, ja kochająca czytać, zaczęłam sięgać po ogromne ilości książek związanych z ogrodem, pochłaniając po prostu wszystkie. I teraz ukochanym prezentem, jaki zawsze dostaję, to jest jakakolwiek książka lub album związane z ogrodnictwem.
Bardzo też pokochałam książki w innych językach, przede wszystkim po angielsku. Często więc też sama je sobie sprowadzałam lub po prostu przy okazji jakiejś podróży kupowałam każdy możliwy egzemplarz, jaki był o ogrodzie. Więc w zasadzie najwięcej dowiedziałam się faktycznie z książek, ale też z własnych obserwacji natury.
Z czego jest Pani najbardziej dumna w swoim ogrodzie?
Z dzikości. Zawsze powtarzam, że dom to nie muzeum i że ogród to nie muzeum, ponieważ mamy rodzinę, mamy życie i moje dzieci nie mają się bać, że coś uszkodzą. Oczywiście zwracają uwagę, żeby nie rozdeptać rabat, ale mają nie bać się wyciągnąć piłki, mają nie bać się ubrudzić! Mogą zerwać sobie kwiaty. One nie mają być tylko na pokaz. Chcemy z tego ogrodu korzystać całkowicie.
Ogród jest dla wszystkich, więc zwierzęta też coś poniszczą: psiak gdzieś przebiegnie, kot się wyleży w kocimiętce i ja się tym nie przejmuję, ja to pokazuję — też na swoim kanale. Ludzie w pewnym momencie zrobili się spięci wobec ogrodów. Boją się, że jak się pojawi chwast, to jest co najmniej tak, jakbyśmy do domu nanieśli błota i tak żyli. Wiadomo, że on wpłynie na inne rośliny, które są obok, ale nic się nie stanie, jeśli od razu go nie wyplewisz. Zrobisz to wtedy, kiedy będziesz mieć czas.
Upajaj się tym ogrodem, upajaj tą naturą! Jeśli masz mieć cały czas idealny trawnik, wszystko idealne, to nie będziesz mieć możliwości skorzystania z tego, jakie to po prostu jest. Nadmierna perfekcja prowadzi też do stosowania chemii w ogrodzie, a to nie jest dobre ani dla nas, ani dla zapylaczy.
W jakim stylu urządziła Pani swój ogród?
Nasz ogród jest mieszany, po części nowoczesny, bo musi pasować do domu, ale też mocno sielski. Jestem pod wrażeniem ogrodów nawet nie babć, ale prababć. One nie były pod linijkę. Coś tam się wysiało, coś tam się zmieszało i to dalej było piękne.
Pamiętam, że moja babcia nie miała problemu, że tam jakiś groszek rośnie. Ja sobie zbierałam ten groszek zielony, drugi groszek pachnący do bukiecików. Nigdy nie było czegoś takiego, że ktoś mi powiedział, że nie można, że zniszczę. Druga rzecz to te urocze płotki — większość ludzi miała dawniej zwierzęta: jakieś kury, które gdzieś tam weszły, więc się ogradzało ogródki kwiatowe czy warzywne. Ale to robiło fajny urok!
Właśnie w ten sposób zapamiętałam ogród mojej babci: ogrodzony płotkiem, w środku stała kapliczka otoczona kwiatami. Ta dzikość inspiruje, sama co roku wiosną stoję nad rabatą i zastanawiam się, co tu rośnie! Przejdźmy jednak do kanału na YouTubie. Co skłoniło Panią do jego założenia?
To była zabawna rzecz. Założyłam swoją firmę w młodym wieku, a kończyłam studia w kierunku komunikacji społecznej, PR i dziennikarstwa. Z czasów studenckich bardzo miło wspominam wszelkie praktyki telewizyjne. Bardzo dobrze się w tym czułam, ale nigdy się później tym nie zajmowałam, bo już na studiach otworzyłam firmę i moje życie potoczyło się w innym kierunku, który też polubiłam. No i jestem gadułą, więc miło mówić do ludzi, którzy mają podobne pasje.
Tęskniła Pani za dziennikarstwem?
Cały czas mnie ciągnęło, żeby jednak założyć sobie kanał, ale nie firmowy, bardziej prywatny, niezwiązany z potrzebą osiągania wyników – wyłącznie dla mojej pasji i z miłości do kwiatów. Długo się z nim zbierałam. Kiedy po raz pierwszy przyszło mi to na myśl, byłam w ciąży. Teraz moja córeczka ma trzy i pół roku.
Zdecydowałam, że jeśli mam robić kanał, to chciałabym, żeby był wydawany regularnie. Chciałam mieć też kontakt z widzami, wiedzieć, kto mnie ogląda, kojarzyć te osoby nawet po komentarzach. Czekałam więc na taki moment, że będę mieć taką furtkę, czas na to, by dobrze zająć się kanałem.
Kiedy ten moment nadszedł…
Po prostu chwyciłam za telefon! Pierwszy odcinek był totalnie nagrany z ręki: bez mikrofonu, szumiący. Faktycznie, nagrywając te pierwsze odcinki, musiałam się na nowo uczyć, jak to robić, co zrobić z głośnością itd. To były zupełnie nowe techniczne rzeczy.
Pierwszy filmik powstał roku temu?
Niecałe półtora roku temu.
W tym czasie udało się Pani zdobyć całkiem dużą widownię! Filmiki się oglądają i podobają.
Mój kanał niesamowicie mnie zachwycił. Przyciągnął naprawdę fantastycznych ludzi. Mam bardzo fajną widownię. Stał się dla mnie odskocznią. Teraz tylko czekam, żeby coś nagrać, coś pokazać, czymś się podzielić, zabrać widzów w jakiś zakamarek ogrodu, który wcale nie musi być idealny.
Widzowie wiedzą, że ja pokazuję rzeczywistość. To jest dla mnie ważne. Ogród powinien nas rozluźniać, a nie spinać. Ja to zawsze powtarzam na kanale. Jak mam chwast, to po prostu mam i inni też mają – nie wyrywam go ekspresowo do nagrania. Dużo osób pisze mi, że za to mnie polubiło. Dzięki temu, że u mnie nie jest idealnie, oni nie mają wobec siebie presji, ale mają motywację do działania.
Wiele lat spędziłam w branży beauty, w której jest ogromne nastawienie na perfekcję, na idealizm. Kobiety stawiają sobie wysoko poprzeczkę. Chcą być świetnymi matkami, bizneswoman z rewelacyjną figurą, cały dzień na szpilkach. To jest bardzo męczące.
Uważam, że do ogrodu najlepiej podejść w taki fajny, luźny sposób – że my się w nim ubrudzimy, że będziemy mieć zabrudzone też paznokcie. Ja mam je często zrobione, ale też zabrudzone. Mam ziemię pod tą hybrydą i muszę ją później doczyścić. Jednego dnia jestem w sukience, a innego w starych dresach.
To zupełnie jak ja! Mąż nie może zrozumieć, czemu nigdy nie zakładam rękawiczek. Ja po prostu chyba lubię grzebać w tej ziemi. Wróćmy jednak do Pani kanału! Przyznam, że sama się zainspirowałam — szczególnie tym zimowym sadzeniem roślin. Na pewno w przyszłym roku spróbuję, bo nasiona są zdecydowanie tańsze od sadzonek. À propos nasion! Te można kupić w Pani sklepie! Kiedy go pani otworzyła?
W styczniu tego roku.
Czyli tak naprawdę nie minęło dużo czasu od powstania kanału na YouTubie do założenia sklepu?
Ja cały czas powtarzałam, że nie będę chciała mieć sklepu! Mam taką dobrą znajomą, która też ma kanał na YouTubie i myśmy się gdzieś przez te kanały nasze poznały. Polubiłyśmy się i bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Ona zawsze mówiła, że kolejny etap prowadzenia kanału będzie pewnie taki bardziej rozwojowy.
Ja mówiłam z kolei, że nie, że mam już swój interes, że już nie mam siły robić kolejnego, że kanał jest odskocznią. Sklep wyszedł tak przypadkiem i ja go nie odbieram nawet w żaden sposób jako biznes. Mam w nim swoją misję ukwiecenia polskich ogrodów cudownymi odmianami kwiatów, które wcześniej były dostępne tylko za granicą.
No to w takim razie, co Panią przekonało, żeby go jednak otworzyć?
Widzowie ciągle pytali mnie, gdzie coś kupiłam. Niektóre rzeczy importowałam, np. z Holandii. Stwierdziłam, że może fajnym rozwiązaniem byłoby, żebym to ja spróbowała wprowadzić niektóre z tych produktów na Polskę. Później znalazłam ogromną lukę na rynku. Brakowało kwiatów odmianowych i tym samym zaczęłam szukać farm, różnych osób, które specjalizują się w różnych odmianach nasion, których w Polsce tak naprawdę nie ma.
I tak powstał “Zakazany Ogród”?
Tak! Śmiałam się do męża, że Boże, znowu robię coś szalonego, że miało być spokojnie! Poświęciłam bardzo dużo czasu, żeby wyselekcjonować cały asortyment: znaleźć go i przetestować. Nasze nasiona są przede wszystkim sprawdzone i świeże. Efektywność wschodów wynosi minimum 80%.
Są odpowiedzią na braki polskiego rynku. Najpierw mówiłam do męża: wprowadzimy najpierw 40 odmian, może 60. Premiera była ze 160 odmianami, teraz mamy ich już ponad 200 – i to samych nasion! Dodatkowo na jesień mamy piękne odmiany czosnków ozdobnych, narcyzów i tulipanów, a na wiosnę setki odmian dalii.
Widziałam, że szczególnie pokochała Pani właśnie dalie!
Tak, dalie będą dominować na naszej farmie “Różowe pole”. Wymyśliliśmy z mężem, że właśnie tutaj na wsi pod Krakowem zrobimy taką farmę, jak są np. w Holandii. To też wyszło zupełnie przypadkiem. Chciałam sprzedawać wyjątkowe dalie moim widzom, no ale mówię: ale co ja zrobię, jak mi się tych dalii ileś tam nie sprzeda? A później widzowie zaczęli pytać o dni otwarte i uznaliśmy z mężem, że miło będzie także gościć widzów u nas.
Czyli “Różowe Pole” jest poniekąd odpowiedzią na potrzeby Pani widzów?
Chciałam stworzyć takie miejsce, do którego ludzie mogliby po prostu przyjechać i cieszyć się luksusem, jakim jest kupienie pięknych kwiatów. Farma jest też po ty, by mieć piękne zdjęcia tych dalii, ale również by czerpać wiedzę o dużej ilości odmian. Mimo że mamy duży ogród, nie mogę go całego obsadzić daliami!
Stwierdziliśmy z mężem, że w sumie mamy winnicę. Ta winnica ma część, która jest niezagospodarowana, więc można ją wykorzystać. Mój mąż zaraził się tym pomysłem. Liczyłam, że on mnie od niego odwiedzie, ale to mu się także spodobało!
Oglądałam Pani kanał na YouTubie. W kwietniu nie było jeszcze farmy, tylko zaorane pole. W maju zaczęło się już tam coś dziać. Jak jest teraz?
Jest już obsadzona, a dalie powoli puszczają pędy.
Jest coś, co inspiruje Panią, tworząc to miejsce?
I tak, i nie. Na pewno inspiruje mnie swoboda, która do Polski dopiero dociera. My tak naprawdę dopiero uczymy się o ogrodach. Bardzo długo byliśmy narodem, który historycznie dostawał ciągle w kość.
Do ogrodu więc podchodziliśmy na zasadzie wykarmienia. Jak się miało ogród albo działkę, to ona miała nas po prostu wykarmić, ona miała zapewnić rodzinie byt. Teraz w Polsce praktycznie wszyscy chcemy mieć ogród, po którym można się przejść, posadzić w nim warzywa, kwiaty i wszystko to, co chcemy.
Założenie takiego pola wymaga wielkiego nakładu pracy. Czy w tym roku uda zorganizować pierwsze dni otwarte?
Dalie są na szczęście kwiatami, które są wieloletnie, ale są traktowane w Polsce jako jednoroczne. To są kwiaty lata i późnego lata. Większość z nich na rozpoczęcie kwitnienia czeka do końca czerwca albo do lipca. Największe show dają w sierpniu! Dlatego do gruntu sadzimy je dopiero po przymrozkach, po przysłowiowym 15 maja, po zimnych ogrodnikach, po zimnej Zośce. Teraz one są malusieńkie, a pole jest puściusieńkie. Dopiero się zapełnia.
Planowałam otwarcie w lipcu. Do tego czasu dalie już w większości w pełni rozkwitną. Natomiast wszystko zależy też od tego, jak nam pójdzie z budową szklarni. Jeśli w lipcu nam się nie uda zrobić dni otwartych, to w sierpniu już na pewno! A czy będzie tak idealnie, jakbym chciała już w pierwszym roku, to już jest inna sprawa, jednak nie czujemy presji.
Farmę z pewnością trzeba ogrodzić. Szkoda byłoby tylu pięknych kwiatów!
Ogrodzenie już zrobiliśmy. U nas dookoła jest dużo saren, w ogóle dużo różnych zwierząt, które mogą faktycznie na to pole wejść.
Wiemy już, że na “Różowym polu” będą rosły dalie. Myśli Pani o jeszcze innych gatunkach kwiatów?
Inne kwiaty, które chciałam posadzić na farmie, jeszcze stoją w donicach. Nie wiem, czy je posadzę. Dużo zależy od pogody. Nasze pole jest uprawiane pierwszy rok i gleba niestety nie jest sprzyjająca. W tym roku może skończyć się tylko na daliach.
A co z Pani ukochanymi różami?
W pierwszym roku ta część różana będzie mniejsza. Przymrozki sprawiły, że dużo róż, które wsadziłam w tym roku, przemarzło, więc będą luki… Bardzo tego żałuję, bo wybrałam cudne odmiany typu Pomponella czy Olivia Rose Austin. Niestety farma jest w szczerym polu, gdzie zimą mocno działa także wiatr, który potrafi uszkodzić wiele roślin.
To boli?
Dla mnie to jest normalne. To jest natura. Boli, ale trzeba to zaakceptować – tego też wraz z ogrodnictwem się uczymy. To nie jest też tak, że nie wyrosło, to pójdę i kupię w to miejsce coś innego. Tylko na razie w tym miejscu po prostu nie wyrosło. Natomiast już powolutku możemy tworzyć szklarnię. Chcemy zrobić taką nietypową ze starych okien, która ma być tak pięknie odrestaurowana. To będzie też miejsce, w którym ewentualnie mogłyby być organizowane warsztaty.
Czy plan zagospodarowania “Różowego pola” powstaje na bieżąco czy powstał z wyprzedzeniem i teraz jest po prostu realizowany?
Wszystko jest rozpisane, a wszystkie sekcje zrobione. Część dziecięca już jest w większości wykonana, m.in. domek i piaskownica. Robimy też takie namioty naturalne. Chcemy też zrobić kilka takich zacienionych miejsc, żeby sobie można było usiąść nawet na kocyku i zrobić sobie piknik. Ja teraz jeszcze planuję wszelkie dekoracje, tak, żeby można było przyjechać całą rodziną i wykonać sobie piękne pamiątkowe zdjęcia wśród kwiatów.
Na farmie będzie można zrobić sesję zdjęciową, będą warsztaty. Coś pominęłam?
Prawdopodobnie będzie można nawet kupić jeszcze sadzonki dalii, jeśli nie będzie zbyt późno. Co w przyszłości, to nie wiem. Jeśli ktoś będzie chciał wyprawić mały ślub plenerowy, to być może też nam się to kiedyś uda zorganizować. No i planujemy jeszcze rozszerzyć tę drugą część farmy, żeby było więcej pól kwiatowych.
Jak już wspomniałam, chcemy mieć swoje karpy dalii. Niewykluczone, że będzie można kupić jakieś lokalne ciasto i kawę. Dzieci będą mogły się bawić w części dziecięcej. Zależy mi też na tym, że kiedy ktoś przyjedzie i będzie chciał sobie w tych kwiatach dłużej posiedzieć, to dziecko będzie miało się, gdzie pobawić.
Plany są ambitne!
Na szczęście mamy pomocników: małżeństwo, które pomagało nam też przy winnicy. Nie ma niestety opcji, żebyśmy tylko własnymi rękami wszystko zrobili.
Pole jest duże…
Tak, pole jest duże. Samo to jedno pole, gdzie są posadzone dalie, ma ok. dziewięciu arów. Całość może mieć około hektara. Mamy jeszcze inne pole, na którym będziemy też dodatkowo sadzić dalie na rozmnażanie karp. Żeby sama się nim zająć, musiałabym się temu całkowicie poświęcić. Mój mąż pracuje zawodowo, ja prowadzę firmę. Na razie “Różowe pole” to nie jest jeszcze nasz plan na życie… ale może kiedyś? Kto wie?
Jak Pani myśli, czy “Różowe pole” stanie się taką atrakcją turystyczną podobną do pól lawendy czy farm dyniowych?
— “Różowe pole” na pewno nie będzie otwarte codziennie. Mam w planach, żeby w okresie kwitnienia dalii farma była otwarta w weekendy przez kilka godzin. Nam też zależy na tym, żeby to było fajne miejsce, do którego ludzie mogliby przyjeżdżać, ale też, żebyśmy my rodzinnie nie kojarzyli tego nigdy z biznesem, tylko zawsze z przyjemnością.
Chcemy mieć swobodę i poczucie, że jeśli będziemy chcieli tam z dziećmi pobyć sami, by ponapawać się tą farmą i zebrać kwiaty, to będziemy mieć taką możliwość. Cały świat szybko gna, a to miejsce ma być przeciwieństwem tego pędu…
Ostatnie pytanie! Skąd Pani pomysł na udział w naszym cyklu Murator Ogroduje?
— Murator to marka sama w sobie! Gdy rozważałam udział w cyklu, przede wszystkim przeważył profesjonalizm. Na swoim kanale wszystko nagrywam i montuję sama. W przypadku Muratora- wszelkie nagrania i montaż są wykonywane przez fachowców. Aż miło zobaczyć swój ogród w takim wydaniu i jeszcze milej opowiadać o swojej pasji bez stresu. Wybranie mnie na jedną z prowadzących był dla mnie ogromnym wyróżnieniem i docenieniem mojej osoby i wiedzy.
Zobacz, jak wygląda ogród Eweliny! Zdjęcia
Autor: Szymon Starnawski