Nowa jakość życia w Jaktorowie - projekt domu D12a Przytulny

2008-12-04 1:00

Nigdy wcześniej nic nie budowali, a jednak chęć zamieszkania we własnym, nowym domu pozwoliła przezwyciężyć wszelkie opory...

Nowa jakość życia w Jaktorowie - Przytulny D12
Autor: Andrzej Szandomirski

Państwo Oskiera z trójką dzieci przez lata mieszkali w niewielkim domu z 1932 roku. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka były zdecydowanie za małe dla pięcioosobowej rodziny. Poza tym dom wymagał ciągłych remontów. Była to skarbonka bez dna – niezależnie od tego, co w nim zrobili, i tak był stary. Zaprzyjaźniona pani architekt obejrzała dom, jego fundamenty, dach i stwierdziła, że remont się nie opłaca. Razem z mężem – inżynierem budowlanym – zmotywowali panią Agnieszkę i pana Adama do budowy domu.

Projekt na teraz i na przyszłość

– Architektka wspomagała nas również przy wyborze projektu. Korygowała nasze pomysły, kiedy prezentowaliśmy jej różne domy. My chcieliśmy trochę poszaleć: marzył nam się dom piętrowy z wykuszami, a ona na to, że ekstrawagancja kosztuje. Powtarzała: „Planujcie dom z myślą o starości, gdy zabraknie wam sił na chodzenie po schodach, żebyście mogli zorganizować swoje życie w jednym miejscu. Gdy nie będzie was stać na ogrzanie całego domu, powinniście mieć możliwość ogrzewania tylko części i zamknięcia reszty, tak aby ciepło kominka ogrzało przestrzeń niezbędną do życia”. Kiedy już rady znajomej przebudowały nasze myślenie o projekcie, znaleźliśmy D12a „Przytulny – wariant II”. Bardzo nam się podobał ten dom, a  pani architekt zaaprobowała nasz wybór. Stwierdziliśmy, że koszt budowy nie będzie wysoki w stosunku do tego, co projekt zawiera. Musieliśmy go też dostosować do wolnej przestrzeni, którą pozostawiał stary dom. D12a idealnie wpisywał się w  naszą działkę, która ma 816 m2 i kształt zbliżony do kwadratu. Ważne było też to, że w „Przytulnym” jest dużo przestrzeni na parterze. Z rozplanowania pomieszczeń jesteśmy bardzo zadowoleni. Każde dziecko ma swój pokój, a jednocześnie jesteśmy razem – życie rodziny toczy się na parterze, a otwarta przestrzeń sprawia, że mamy ze sobą kontakt. Gdy coś się dzieje, siadamy przy kominku i rozmawiamy. Ten dom łączy rodzinę,  a nie izoluje. Nie wyobrażam sobie, żeby dzieci były na górze, a my na parterze (a z takiego założenia wychodziliśmy, gdy zaczęliśmy szukać projektu). Wszystkich przyciąga kominek, jest znacznie atrakcyjniejszy od telewizora – kiedy pali się w nim ogień, nikt  nawet nie myśli o oglądaniu filmów. Daje nam ciepło, nie tylko fizyczne. Nasza znajoma architekt mówiła też, że dom możemy wykończyć etapami, ponieważ na parterze jest miejsce dla całej naszej piątki, a z czasem będziemy mogli zająć się poddaszem. Braliśmy też pod uwagę rozwiązanie, że jeśli nie będzie nas stać na wykończenie poddasza, to na sypialnię dla siebie zaadaptujemy jadalnię. Ale zaoszczędziliśmy i wystarczyło na zrobienie jej na górze. Poza tym projekt był bardzo dobrze przygotowany, na przykład zawierał dziennik budowy. Zatwierdzający go urzędnicy powiedzieli, że jeszcze tak dobrze przygotowanego nie widzieli – mówią państwo Oskiera.

Dostosowanie do własnych potrzeb

– Chcieliśmy trochę inaczej, niż zaplanowano w projekcie, wykorzystać poddasze. Zrezygnowaliśmy z pustki nad salonem. Zmieniliśmy kąt nachylenia dachu. Podnieśliśmy go o 5°, czyli o pustak. Teraz widzę, że powinniśmy podnieść o dwa, ale i tak to wystarczyło, aby wygospodarować na poddaszu kilka pomieszczeń, których nie było w projekcie. Poza sypialnią mamy tam pralnię, łazienkę, dużą garderobę, strych. Niektóre pomieszczenia są jeszcze niewykończone. Mąż chce zamknąć poddasze drzwiami i ścianą, ja myślę, aby zostawić otwartą przestrzeń, którą tworzy nasza sypialnia – opowiada pani Agnieszka. A jej mąż dodaje: – Na parterze zamiast wc  jest spiżarnia. Zmieniliśmy układ okien w salonie i w jednym z pokoi dziecięcych. Inne jest też położenie schodów prowadzących na poddasze. Zlikwidowaliśmy szafę-garderobę, która w projekcie oddzielała strefę nocną od dziennej. Wadą otwartej przestrzeni jest akustyka, odgłosy z kuchni przeszkadzają w oglądaniu telewizji, a ta z  kolei zakłóca pracę przy komputerze na poddaszu. Zastanawiam się, jak można oddzielić przestrzeń salonu i kuchni od pokoi dzieci. Może drzwi przesuwne byłyby dobrym rozwiązaniem? Również konstrukcja więźby jest lżejsza – w projekcie była przygotowana pod dachówkę. My ze względów oszczędnościowych położyliśmy gont bitumiczny. Zdecydowaliśmy się również na ścianę trójwarstwową – tak nam doradził zaprzyjaźniony inżynier budowlany. To metoda tradycyjna. Jego zdaniem ściana trójwarstwowa tworzy korzystny mikroklimat, dzięki niej dom łatwiej oddycha i wentylacja nie będzie sprawiała problemów. Dzisiaj chciałbym jeszcze bardziej wysunąć dach nad tarasem, ale w trakcie budowy nie mieliśmy na to czasu i pieniędzy.

Mobilizujący kredyt

Dom stawiali szybko, od momentu kiedy wzięli kredyt. – Budowę rozpoczęliśmy w 1999 roku. W pierwszym roku z bieżących pieniędzy wykonaliśmy fundamenty i zakupiliśmy materiał na ściany domu. Potem był rok przerwy. Naszych funduszy wystarczyło na postawienie domu w stanie surowym, pokrycie domu papą, nie mieliśmy już pieniędzy na okna. Stanęliśmy przed dylematem – albo bierzemy kredyt i szybko się przeprowadzamy, albo wykańczamy dom przez najbliższe 10 lat. Tylko po co nam taki dom za 10 lat? Przecież nasze dzieci będą wtedy już dorosłe. Kiedy stanęły mury, tak marzyliśmy o domu, że mimo obaw wzięliśmy kredyt w  wysokości około 120 tys. zł i ta suma pomogła nam go wykończyć. Kredyt spłacamy trzeci rok, oboje mamy pracę i z naszych doświadczeń wynika, że podjęliśmy słuszną decyzję. Kredyt był bardzo mobilizujący. Bank wymagał zaplanowania etapów  budowy, poszczególne transze wpływały na konkretne cele. Dostając od banku pieniądze, musieliśmy rozliczyć się z  poprzednich – przedstawić rachunki. Ten system zdał egzamin. Oczywiście nasze oszczędności też szły na budowę, bo przez te lata perspektywa zamieszkania w nowym domu musiała zastąpić nam wszystkie życiowe przyjemności. Dom kosztował nieco ponad 200 tysięcy, zamieszkaliśmy w nim latem 2003 roku – mówią państwo Oskiera.

Jak się budowało, czyli pańskie oko konia tuczy

– Zdecydowaliśmy się na murarzy współpracujących z zaprzyjaźnionym inżynierem. Ekipa budowała nie tylko dom, ale i zrobiła  konstrukcję dachu, wylewki i tynki, z robotnikami pracował cały czas majster. Do prac instalacyjnych i wykończeniowych braliśmy ekipy lokalne. Szukaliśmy fachowców w pobliżu, oczekiwaliśmy od nich solidnej i spokojnej pracy oraz otwarcie o tym mówiliśmy. To się opłacało. Tuż za ścianą nowo wznoszonego domu stał nasz stary. I ta bliskość bardzo nam pomagała, wszystko było dzięki temu dopilnowane. Nawet gdy nas nie było w domu, dzieci obserwowały budowę i zdawały nam relację. Jeśli czegoś zabrakło, natychmiast byliśmy w stanie to uzupełnić, dlatego nie powstawały przerwy związane z naszą nieobecnością. Nie baliśmy się też kradzieży. Budowie sprzyjała współpraca z jednym składem budowlanym, mieliśmy w nim kartę rabatową.  Znajomy inżynier nadzorował budowę i mówił, na co zwrócić uwagę. Oboje z żoną bardzo się wspieraliśmy. Jedno zajmowało się budową, drugie domem, a gdy któreś z nas miało dość budowy, zmienialiśmy się. Pozwolenie na budowę załatwiliśmy bardzo szybko. Najwięcej kłopotów mieliśmy z mediami. Mimo iż na działce stał dom, musieliśmy od początku załatwiać wszystkie przyłącza. Gazowe kosztuje około 6 tysięcy, a my przecież mamy skrzynkę na działce. Życzliwy urzędnik powiedział, że możemy zmodernizować przyłącze i pociągnąć gaz do domu. Dzięki niemu trochę zaoszczędziliśmy.

Przyjemność wykańczania

Pani Agnieszka najlepiej pamięta rok, w którym wykańczali dom. – Głównie robiłam zakupy. To było bardzo sympatyczne: wymyślanie kominka, łączenie podłóg, oglądanie różnych materiałów, projektowanie schodów. Wybierając materiały do wnętrz, spełnialiśmy swoje marzenia, a dzieci akceptowały nasze wybory. Podobały nam się stonowane kolory, głównie beże i brązy. Czasami przeważała strona praktyczna –  stąd szara glazura i kolor podłogi w kuchni – tak je zestawialiśmy, żeby nie było widać zabrudzeń. Bo przecież nasz dom żyje, jest pies, kot, no i nas pięcioro. Pan Adam dodaje: – Szukaliśmy tanich materiałów. Drzwi mamy bezpośrednio ze stolarni. Schody są sosnowe, a nie dębowe –  oszczędzaliśmy na wykończeniu, bo chcieliśmy zrobić też poddasze, czego nie planowaliśmy podczas brania kredytu. Błędem było położenie kostki brukowej na tarasie, trudno ją utrzymać w czystości, a poza tym już popękała.

Przepis na dom

Pani Agnieszka marzy o ogrodzie. – Na razie swoje pasje ogrodnicze realizuję na tarasie. Ogród wymaga mnóstwo pracy i pieniędzy, trzeba będzie go zaprojektować, a przede wszystkim zerwać darń, nawieźć ziemi. Musimy też wyłożyć schody wejściowe, zrobić opaskę wokół domu, chcemy też postawić wolno stojący garaż lub go dobudować. Teraz uważam, że lepiej było więcej pożyczyć i od razu zrobić garaż i podjazd. Jeżeli czegoś się nie zrobi przed wprowadzeniem, to później te prace ciągną się latami. Z budowy można czerpać wiele przyjemności. Nasza recepta na dom to trochę szczęścia i odwagi oraz dużo życzliwych ludzi wokół. Gdy obserwujemy ceny nieruchomości, a wiemy, za ile można postawić dom – my możemy budować dla innych!

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.