Jak zbudowali dom w stylu wiejskim, idealnie wpisany w otoczenie

2008-10-23 2:00

Dom Agnieszki i Piotra to miejsce, w którym można znaleźć odpoczynek i wytchnienie – jak muzyka, która jest pasją obojga małżonków. Właścicielka dumna jest z tego, że udało im się wybudować dom ekonomiczny, a nawet energooszczędny. Zobacz, jak zbudowali dom w stylu lekko wiejskim, pełen drewnianych elementów, idealnie wpisany w otoczenie.

Pełen pasji
Autor: archiwum muratordom

Podwarszawska miejscowość jakich wiele, pełna domów rozmaitych. Niektóre są wyrazem niczym nieskrępowanej fantazji inwestorów, która nie zawsze idzie w parze z dobrym smakiem, inne zaś, te proste, idealnie wpisują się w polski krajobraz. Jeden z takich właśnie domów zbudowali państwo Agnieszka i Piotr. Jak zgodnie przyznają:

– Od początku wiedzieliśmy, że nasz dom będzie w stylu lekko wiejskim, pełen drewnianych elementów. Inspiracją były dla nas zachowane w okolicach pobliskiego Otwocka przykłady architektury świdermajerowskiej z charakterystycznymi werandami i ozdobnymi drewnianymi detalami. Ponieważ uważamy, że dom musi być wpisany w otoczenie, chcieliśmy, żeby był w tym samym klimacie co jego „poprzednicy”.

Dlaczego własny dom

Małżonkowie po ślubie mieszkali razem z rodzicami pani Agnieszki. Szybko jednak zdecydowali, że chcą budować własny dom. – Ze względu na nasze zainteresowania i pasje nie nadajemy się ani do mieszkania w bloku, ani do zabudowy szeregowej. Oboje jesteśmy muzykami – mąż prowadzi szkołę muzyczną w Otwocku – i często próby odbywają się u nas. W domu też ćwiczymy i dajemy lekcje, a to oznacza nieustanny hałas.

Decyzja była tym łatwiejsza, że działkę dostali od rodziców pani Agnieszki, którzy mieszkają tuż za miedzą. Dzięki temu pan Piotr mógł stale nadzorować prace budowlane: – Byłem aktywnym inwestorem. Zbyt częsta obecność na budowie ma też jednak swoje minusy – znajomi twierdzili, że za bardzo się „spalam” na budowie i za bardzo się nią przejmuję.

Względy finansowe zdecydowały o tym, że wybór padł na projekt gotowy. Jak wspomina pani Agnieszka: – Podobały nam się domy parterowe, ale ponieważ działka jest prostokątna (ma szerokość 22 m), stwierdziliśmy, że wygodniejszy będzie jednak dom z poddaszem użytkowym. Od dziecka mieszkałam w dużym domu, gdzie było mnóstwo niewykorzystanej przestrzeni, wiedziałam więc, że nasz dom będzie mały, ale każdy centymetr jego powierzchni będzie w pełni wykorzystany – poza tym duży trudniej wykończyć i utrzymać. Po obejrzeniu wielu katalogów i niezliczonych wizytach na targach budowlanych małżonkowie wybrali projekt „Maciejka” pracowni MTM Styl o powierzchni ok. 120 m² – ostatecznie przekonały ich dwa duże wykusze otwierające dom na ogród.

Budowanie bez pośpiechu

Brak pośpiechu na budowie owocuje zazwyczaj przemyślanymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi i zadowoleniem z ostatecznego efektu. Tak też było w przypadku państwa Agnieszki i Piotra. Mieszkali u teściów, nie gonił ich więc termin zakończenia budowy. Budowali systemem gospodarczym. Wiedzieli, że wprowadzą się dopiero wtedy, gdy wszystko będzie wykończone – nie chcieli prowizorki i mieszkania na kartonach. Dlatego też budowa trwała mniej więcej trzy lata – od września 2003 do lata 2006 roku. Wydłużało ją dodatkowo to, że małżonkowie nie mieli doświadczenia w budowaniu.

– Jako początkujący inwestorzy nie wiedzieliśmy na przykład, ile czasu potrzeba ekipie na zakończenie prac, zdarzały nam się więc przestoje – wspomina pani Agnieszka. – Do tego doszły przerwy z powodów finansowych – w międzyczasie musieliśmy zarabiać na następne etapy budowy. Wzięliśmy kredyt na wykończenie – 20 tys. zł, szybko jednak doszliśmy do wniosku, że nie opłaca się brać tak małego kredytu hipotecznego, bo formalności jest tyle samo co przy kredycie w wysokości 200 tys. zł, a oferta kredytów konsumpcyjnych jest równie atrakcyjna.

Mimo braku pośpiechu nie udało się uniknąć wpadek. Jak twierdzi pan Piotr: – Z budowaniem w Polsce wiąże się ciągła panika. W trakcie naszej budowy najpierw była ona spowodowana kończącą się ulgą budowlaną, potem wprowadzeniem większego VAT-u na materiały budowlane. Niestety nie udało nam się od tego zdystansować – kupiliśmy na zapas kocioł, który przechowywaliśmy w garażu. Jak trzeba go było zainstalować, okazało się, że jest zepsuty, a gwarancja się skończyła. Podsumowując: nie warto ulegać panice, bo wywołuje ona niepotrzebne nerwowe posunięcia.

Wspomnienia z budowy

Mimo że państwo Agnieszka i Piotr dobrze wspominają czas budowy, przyszło im się też zmierzyć z budowlanym absurdem. Ich działka znajduje się przy drodze wojewódzkiej, wymaga więc osobnego wyznaczenia wjazdu na posesję. Jego projekt kosztował 2,5 tys. zł, trzeba też było sporo się nachodzić po urzędach: złożyć wniosek w wojewódzkim zarządzie dróg, zapłacić za zajęcie pasa drogowego, zrobić projekt ruchu drogowego w trakcie budowy wjazdu. W końcu się udało, małżonkowie zaczęli jednak budować wjazd, nim pozwolenie się uprawomocniło. W efekcie wielu protestów i potyczek musieli więc jeszcze raz wystąpić o pozwolenie – tym razem przestrzegając wyznaczonych terminów.

Kolejnych problemów przysporzyła im linia energetyczna biegnąca przez posesję. Pan Piotr wspomina: – Prosiłem geodetę, by tak zapalikował dom, żeby z jednej strony jak najdalej odsunąć go od jezdni, a z drugiej – zachować niezbędną odległość dachu od linii energetycznej. Po zmierzeniu działki i zapalikowaniu domu stwierdził on, że odległość między dachem a linią energetyczną będzie wynosić 1 m, czyli niezbędne minimum zostanie zachowane. Dopiero kiedy murarze wbili pierwsze łopaty, doznałem olśnienia: przecież dach ma nawis, który zmniejsza odległość od linii energetycznej. Geodeta tego nie przewidział – zrobił tylko rzut ściany, ale bez dachu. Dokonaliśmy więc z murarzami drobnej korekty i można było kontynuować.

Przykre wspomnienia wiążą się też z inspektorem nadzoru budowlanego. Był podejrzanie tani, państwo Agnieszka i Piotr zatrudnili go jednak, ponieważ nadzorował budowę domu ich rodziców. Okazało się, że rola inspektora ograniczyła się jedynie do wstawiania pieczątek – na budowie wcale się nie pokazywał. – Zmusiliśmy go wprost, żeby choć stropy przyjechał obejrzeć – opowiada pan Piotr. – Przez takiego „papierowego inspektora” można sobie narobić kłopotu.

Całe szczęście pozostałe ekipy sprawiły się bez zarzutu. Kłopotów przysporzył jednak „pomocny” sprzedawca ze składu budowlanego. – Skorzystaliśmy z jego propozycji i zatrudniliśmy polecaną przez niego ekipę – relacjonuje pan Piotr. – Z tymże sprzedawcą miałem się też rozliczać. W trakcie prac szef robotników próbował mnie jednak przekonać, że to z nim powinienem się rozliczać. Okazało się, że pracownik sklepu żerował na pośrednictwie, choć nie miał zielonego pojęcia o robocie.

Takie potyczki uczą asertywności – tak twierdzi pan Piotr: – Na początku budowy byłem grzeczny, żeby nie urazić robotników, potem jednak nabrałem pewności siebie. Jak się nie ma kierownika budowy, to trzeba samemu pełnić jego funkcję. Decyzje technologiczne podejmuje oczywiście ekipa, ale te strategiczne trzeba podejmować samemu – na budowie muszą czasem paść ostre męskie słowa.

Wykończenie domu a finanse

Pani Agnieszka jest dumna z tego, że udało im się wybudować dom ekonomiczny, a nawet energooszczędny. Chwali sobie zwłaszcza kominek z płaszczem wodnym, który sprawdza się w okresach przejściowych – wiosną i jesienią. Kiedy np. temperatura w nocy spada, kominek automatycznie przełącza się na piec gazowy.

– W naszym domu każda przestrzeń jest maksymalnie wykorzystana – opowiada gospodyni. – Zabudowaliśmy schody i dzięki temu uzyskaliśmy schowek gospodarczy. Początkowo wszyscy się dziwili, dlaczego zbudowaliśmy taki mały dom. Twierdzili, że 120 m² na trzyosobową rodzinę to bardzo mało. A przecież gdyby to było 120-metrowe mieszkanie, każdy uważałby je za luksusowe. W dobrze zaprojektowanym domu nie czuje się niedostatku przestrzeni – może być bardzo wygodny, o czym świadczy nasz przykład.

Ekonomia miała również decydujące znaczenie przy urządzaniu wnętrz. Państwo Agnieszka i Piotr nie czuli potrzeby kupowania nowych mebli – otaczają się sprzętami, z którymi są związani od dawna. – Zamiast ustawiać kolejne meble, woleliśmy mieć jak najwięcej wolnej przestrzeni, którą ewentualnie będzie można potem zagospodarować – mówi gospodyni. – Nie jesteśmy głodni wnętrzarskich nowości. Mamy za to słabość do gadżetów muzycznych, ze względu na żeglarskie zamiłowanie nasze zainteresowanie wzbudzają też motywy marynistyczne. Dlatego w naszym domu można znaleźć niejedną kotwicę, bulaj czy różę wiatrów na podłodze.

Czy artykuł był przydatny?
Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań.