Mieć Czerwone Wierchy w domu? Właściciele nawet o tym nie marzyli
Projekt miał być odpowiedzią na potrzeby inwestorów, restrykcyjne wymogi planu zagospodarowania przestrzennego, a po trzecie, i może najważniejsze, zrośnięty z pejzażem górskim. Powstał "dom, do którego chce się wchodzić", z jednym z najpiękniejszych widoków dla ludzi kochających góry - pasmem Czerwonych Wierchów, które domownikom towarzyszą niemal bez przerwy.
Autor: Mariusz Gruszka
Nowy dom ma te same proporcje prostej bryły i układ deskowań elewacji, analogiczne "tarcze w narożach" i wykończenie opaskami otworów okiennych
Spis treści
- Dom w pięknym miejscu
- Skromność i nawiązania do regionalnej architektury
- Dobre widoki na projekt
- Plany domu w kontekście planu zagospodarowania
- Wnętrza oszczędne materiałowo i kolorystycznie
- Dom w zgodzie z naturą
Dom w pięknym miejscu
Ten projekt przekonuje, że budując w pięknym miejscu, najlepiej stać się częścią tła. Jeden z fotografów zawodowo zajmujących się robieniem zdjęć architektury powiedział, że nie spotkał domu tak dobrze wkomponowanego w pejzaż. To prawda, wrażenie jest zaskakujące. Ten dom zdaje się lepiej pasować do tutejszych gór niż sąsiadujące z nim domy w stylu zakopiańskim. A może nawet nie tylko te sąsiadujące? Czy jest szansa na konkurowanie stylu kucziowskiego z witkiewiczowskim? Niestety, raczej nie. Być może dlatego, że za dużo w tym pierwszym skromności i pokory. Dla miejscowych ten dom to szopa. „Taka sopa” – tak o nim mówią. Tym bardziej cieszy to, że projekt i jego realizacja zostały docenione w Konkursie o Nagrodę Województwa Małopolskiego im. Stanisława Witkiewicza.
Skromność i nawiązania do regionalnej architektury
– Skromna, prosta forma jest wynikiem poszukiwań korzeni autentycznej, regionalnej (przedwitkiewiczowskiej!) architektury Podhala. Ważną rolę w fazie projektowej odegrało historyczne zdjęcie Schroniska Towarzystwa Tatrzańskiego nad Morskim Okiem. Fotografia była nie tyle inspiracją – w momencie jej odkrycia przez inwestora mieliśmy już skrystalizowaną wstępną koncepcję – lecz utwierdziła nas w przekonaniu, że jesteśmy na właściwej ścieżce – mówi Piotr Kuczia.
Zadziwia i cieszy tyle wspólnych elementów ze starym schroniskiem, które odnajdujemy, porównując oba zdjęcia. Tym bardziej że nie są to proste cytaty i zapożyczenia, ale efekt samodzielnej architektonicznej wędrówki projektanta i inwestorów.
Już same proporcje zwartej, minimalistycznej bryły to odwołanie do archetypu górskiej chaty. Duży (ponad 50o) kąt nachylenia dwuspadowego dachu, okapy wysunięte na 80 cm przed elewacje i połacie wystające 30 cm przed lica ścian szczytowych. O ile kąt nachylenia dachu czy wielkość okapów narzuca miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, o tyle rozwiązanie połaci dachowych, które przechodzą w pionowe elementy, to już efekt pracy architekta i oczekiwań inwestorów. Zależało im na unowocześnieniu i uproszczeniu bryły, tak by okapy stały się mniej widoczne i żeby ukryć rury spustowe. Paradoksalnie analogiczne rozwiązanie architekt odkrył później wraz z inwestorami na starym zdjęciu.
Autor: Mariusz Gruszka
Nowy dom ma te same proporcje prostej bryły i układ deskowań elewacji, analogiczne "tarcze w narożach" i wykończenie opaskami otworów okiennych
Oczywiście przejawem nowoczesności są wielkie przeszklenia - zajmujące niemal całą południową elewację - i okna połaciowe. Gospodarze żartują, że z pewnością tak wyglądałoby dawne schronisko, o ile wtedy mogliby tworzyć tak duże przestrzenie wpuszczające światło.
Również kierunek ułożenia materiałów wykańczających obie bryły jest taki sam – na dachu tworzą pionowe, a na ścianach poziome linie. O ile poprzednie analogie mogą wprawiać w zadziwienie, nie dziwi kolorystyka nowego domu. Architekt wybrał najbardziej pasującą do górskiego krajobrazu ciemną szarość dachu i brązowoszarą barwę starego drewna na elewacjach.
– Cała drewniana elewacja wykonana jest z desek pochodzących z rozbiórek. Po dziesiątkach lat wystawienia na oddziaływanie warunków atmosferycznych ma ono dobre właściwości techniczne. Jednocześnie harmonijnie wpisuje się w otoczenie i nadaje budynkowi indywidualny charakter – mówi architekt.
Dobre widoki na projekt
Mieć Czerwone Wierchy w domu? Nawet o tym nie marzyli. Widok, jaki się rozpościera z działki, jest bezcenny.
Wiedzieli, że tak piękne miejsce wymaga specjalnego projektu. Rozważali różne możliwości. W końcu któregoś dnia pan Piotr zobaczył w „Muratorze” artykuł o domu zaprojektowanym przez Piotra Kuczię. To był „Mądrian”, idealny dom dla ich pięcioosobowej rodziny, a właściwie siedmio-, wliczając psa i kota.
– Gdy mąż powiedział mi, że Piotr Kuczia mógłby dla nas zaprojektować dom, nie traktowałam tego poważnie. Wydawało mi się nieprawdopodobne, że taki znany architekt, który zbiera nagrody na konkursach, zaprojektuje nam domek na Podhalu. Mąż jednak stwierdził, że nie szkodzi zapytać – opowiada pani Magdalena. I zapytał, a Piotr Kuczia zdecydował się na zrobienie projektu.
– Architekt przyjechał zobaczyć działkę. Potem współpraca odbywała się na odległość, głównie mejlowo. Mimo to była bardzo bliska. Mąż z architektem rozważali różne, często bardzo odważne rozwiązania, a ja starałam się nieco tonować ich zapędy. Myślę, że momentami byłam głosem rozsądku – mówi pani Magdalena.
Polecany artykuł:
Plany domu w kontekście planu zagospodarowania
– Wielkim wyzwaniem było spełnienie bardzo ostrych wymogów planu zagospodarowania przestrzennego dla Kościeliska. Nie tylko narzucają one bardzo konkretne wymagania względem bryły, ale ograniczają także możliwą na danej działce kubaturę. W naszym przypadku działka była niewielka, więc projektowany dom (dla pięcioosobowej rodziny) maksymalnie wykorzystuje dopuszczalne gabaryty – mówi Piotr Kuczia. Dlatego nie ma garażu. Zrezygnowano nawet z ganku, by nie zmniejszać stosunkowo niewielkiej powierzchni mieszkalnej domu (147 m²).
– Zamierzeniem było wizualne uzyskanie jak największej przestrzeni i jednocześnie zapewnienie intymności dla każdego z członków rodziny oraz wykorzystanie walorów działki z fantastycznym widokiem na Tatry w kierunku południowym – opowiada projektant.
A jednak udało się uzyskać zaskakujący efekt. Dom wewnątrz sprawia wrażenie zdecydowanie większego, niż zapowiadałyby to jego bryła i realna powierzchnia. Wnętrza zaprojektowane zostały tak, aby dawać maksymalne wrażenie przestronności. Okna umieszczone są celowo w takich miejscach, by ten efekt jeszcze spotęgować. Znajdują się na końcach najczęściej przemierzanych w domu traktów. W ten sposób powstały osie widokowe wychodzące poza obrys domu. Jedne kończą się na działkach sąsiadów, pokazując z oddali ich domy, inne na Ciemniaku, Krzesanicy, Małołączniaku i Kopie Kondrackiej.
„To dom, do którego chce się wchodzić” – przypadkowo zasłyszane zdanie oddaje jego istotę i pojmowanie przestrzeni. Wchodzimy na przeszklenie, za którym są góry. Krok dalej i po obu stronach mamy osie widokowe zakończone pionowymi oknami sięgającymi ziemi. Autor projektu stopniuje wrażenia, bo kilka kroków dalej jest jeden z najpiękniejszych widoków dla ludzi kochających góry – pasmo Czerwonych Wierchów. Projekt sprawił, że towarzyszy on domownikom niemal bez przerwy.
Optycznemu otwieraniu przestrzeni służy też otwór w stropie nad wypoczynkową częścią salonu. Pierwotnie miało nad nim być duże okno dachowe, które pozwalałoby podziwiać panoramę Tatr także z piętra, a siedzącym na kanapie na parterze otwierało niebo nad głowami, jednak pomysł został oprotestowany przez gospodynię ze względów praktycznych (utrudnione mycie szyb). Okna przeniesiono nad schody.
– Zamiast panoramy Tatr na piętrze, mamy efekt schodów do nieba. Trochę żałuję, bo widok na góry jest z piętra jeszcze ładniejszy, ale może kiedyś wrócimy do tego pomysłu – mówi dziś pani Magdalena.
Chcąc maksymalnie i racjonalnie wykorzystać powierzchnię, architekt praktycznie zrezygnował z tej zarezerwowanej tylko na komunikację. Trakty stanowią integralną część pomieszczeń o innych funkcjach, przykładowo przeznaczonych na przechowywanie czy jadalniano-wypoczynkowej.
Wnętrza oszczędne materiałowo i kolorystycznie
Dziś inwestorzy są zgodni, że najważniejsza decyzja (oczywiście poza wyborem architekta) ta ta, dzięki której częścią parteru są góry, czyli przeszklenie całej południowej ściany. Początkowo pani Magdalena myślała, by zamiast wielkiego przeszklenia były dwa mniejsze przedzielone ścianą. Teraz przyznaje, że na szczęście architekt i mąż odwiedli ją od tego. Dziś gospodarze zgodnie twierdzą, że wielkie przeszklenie „robi całe wnętrze”.
Ten wybór kosztował inwestorów kilkadziesiąt tysięcy złotych więcej, ale uważają, że było warto. Długo rozważali, na jakie okna się zdecydować. Zdecydowali się na okna nie najdroższe i nie najtańsze firmy Aluprof. Aby nieco zmniejszyć ich koszt, duże okno jest przesuwne (droższe), a mniejsze są uchylne (tańsze). W efekcie wartość okien stanowiła 30% ceny reszty materiałów stanu surowego. Gospodarz spytał znajomego architekta, jak ocenia takie proporcje. Dowiedział się, że to korzystny stosunek, bo w domu wspomnianego architekta okna stanowią aż 50% wartości stanu surowego.
Inwestorzy wprowadzili się, gdy jeszcze nie było podłóg na poddaszu, drzwi, zabudowy kuchennej. Poza tym podczas wykańczania wnętrz konieczne okazało się szukanie tańszych rozwiązań, które za jakiś czas będą wypierane przez docelowe. – Jeśli miałbym dawać komuś rady, to radziłbym przede wszystkim, by zamawiać cały kosztorys domu – włącznie z wykończeniem pod klucz. My mieliśmy taki tylko do stanu surowego zamkniętego. Gdybyśmy od początku wiedzieli, z jakimi kosztami przyjdzie się mierzyć, pewne sprawy można było zrobić inaczej – mówi pan Piotr. Jednak nie odbiera to uroku dzisiejszym wnętrzom.
– Wykończenie i aranżacja wewnątrz domu są spójne z wyglądem bryły – mówi Piotr Kuczia. To stwierdzenie cieszy, bo domową przestrzeń aranżowali i oswajali sami gospodarze. Wnętrza tego domu to nie tylko wyraz poczucia ich smaku, ale także ich historia. Jest tu pierwsza kupiona ikona: prezent przedślubny pana Piotra dla przyszłej żony i przewijające się przez różne pomieszczenia klimatyczne, urzekające, czarno-białe zdjęcia jej autorstwa. Stare rodzinne meble zyskiwały tu drugie życie. Jak babcina szafa, która po oszkleniu stała się kredensem. Teraz podkreślają charakter miejsca.
Dom w zgodzie z naturą
Najlepiej proces projektowy i budowlany oraz jego efekt podsumowuje pani Magdalena: – Lubimy ten dom, podoba się nam, dobrze nam się w nim żyje. Jesteśmy tu szczęśliwi.
– Choć nasz dom jest inny niż domy w sąsiedztwie, nie jest architektonicznym dziwolągiem. Nie rzuca się w oczy i w ten sposób oddaje naszą naturę – mówi pan Piotr.
Oddaje coś jeszcze – architektoniczną prawdziwość miejsca. Nie jest przybyszem znikąd, ale powrotem do korzeni – do autentycznej architektury Podhala z czasów przed Witkiewiczem, którego styl wypada szanować, ale przecież w górach można woleć góralskie „sopy”.